Dolina Chochołowska

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · Komentarze(0)
Pogoda spełniła swoje minimum, padało ale nie dużo i w taki sposób, że mogłem bezproblemowo ukrywać się przed deszczem. Gdy dojechałem pod dolinę musiałem się troszkę postarać by ominąć bramki gdzie należy zapłacić haracz za wejście bo nie miałem ze sobą żadnej kasy. Jadąc gdzieś tam bokiem by nikt z tej budki opłat mnie nie przyuważył naraziłem się gospodarzowi który pogroził mi kosą (baca samo zło) swój gniew argumentował "nie widzisz ze my tu kosimy?" czy coś w tym stylu - a chodziło o to ze jadę po skoszonej łące, i to nie na przekos tylko przy samej krawędzi, a wkurwiony był jakbym jechał i niszczył posiane pole czy plantację czegokolwiek. Nie wiem.. chyba głupi jestem i nie potrafię dojść dlaczego wywołałem u niego taki gniew, ktoś mnie oświetli? Był daleko więc mógł se pokrzyczeć ale już prawie zbierał się do mnie z tą kosą nerwowo potrząsaną w górze. Dla zmyły zapytałem się czy dojadę do szlaku bo szukam, to mi powiedział ze prosto i w dół (specjalnie żebym zapłacił za wjazd bo tam w lewo właśnie jest budka). Jak zobaczył, że skręciłem w prawo coś tam jeszcze z siebie emitował ale nawet nie słuchałem bo przede mną już szlak na dolinę.
Przejechałem całą i zatrzymałem się jeszcze przed schroniskiem, zjadłem napiłem i podjechałem pod schronisko licząc że będzie ono jeszcze troszkę wyżej. No nic, posiedziałem krótką chwilę, kilka fotek i skierowałem się ku Zakopanemu. Nic specjalnego się nie wydarzyło, popadało 2 razy, raz słabiutko, czekając aż drogi obeschną rozpadało się mocniej ale przeszło. Niecałkowicie suche drogi nie przeszkadzały mi, wolałem powoli ale sukcesywnie jechać do domu. Ciągle straszyło opadami ale jakoś ta pogoda się trzymała do powrotu.
Schronisko w Dolinie Chochołowskiej © Kysu

Niezdobyta Gubałówka

Piątek, 15 lipca 2011 · Komentarze(0)
Chłodny dzień, podjeżdżając pod Ząb zaczęło się powoli rozpadywać, aż się rozpadało na całego. Zjechałem na dół i skryłem się pod daszkiem domu, wtedy doszło do potocznie nazywanego urwania chmury. Czekałem 30min. i dalej w słabszym deszczu ruszyłem do domu. Jechałem chodnikiem by mnie nie zmoczyło, poza tym trochę niebezpiecznie było na drodze przy tych warunkach. Utrzymywałem większą kadencję bo jednak było zimno i nie nastrajało mnie marznięcie w trasie powrotnej. W drodze do Małego Cichego ponownie deszcz zaatakował, ale już bez unikania dojechałem do celu.

Dwie małe pętle

Czwartek, 14 lipca 2011 · Komentarze(0)
Lasem do Murzasichle, asfaltem w górę do gospody Olejorzy. Zjazd przez Polanę Zgorzelisko do Poronina. Do końca Małego Cichego, terenem do drogi (Morskie Oko - Zakopane) przez Murzasichle ulubionym zjazdem do domu.

Pszczyna + zbiornik Goczałkowice

Sobota, 9 lipca 2011 · Komentarze(1)
Wyczekiwana od dłuższego czasu wycieczka z Maxymem. W końcu udało nam się zgrać przed naszymi wyjazdami poza Śląsk.
Start spod Politechniki gdzie jeszcze na szybko zamontowałem Mateuszowi licznik jaki leżał u mnie na półce. Niech będzie z niego pożytek.

Ruszyliśmy spod uczelni i była akurat 8:00 Pojechaliśmy przez Szopienice, w Mysłowicach przez: rynek, promenadę, stare Brzęczkowice, Brzezinkę, Kosztowy, lasem na Lędziny. Moim zwyczajem zaliczyliśmy podjazd na Klimont i przez chwilę dokonywaliśmy dalekich obserwacji. Szybko przez las dotarliśmy do Górek, potem już drogą 931 przez Jajosty, Bojszowy, Międzyrzecze, Jankowice i już Pszczyna.
Na rynku dokupiliśmy płyny, chwile pokręciliśmy się po parku zamkowym i ruszyliśmy do Goczałkowic. Natrafiliśmy na drogę którą Maxym już jechał, więc nie było problemów z trafieniem. Przejechaliśmy sporo wzdłuż murku przy zalewie a gdy Max oznajmił mi że tam na końcu widzi Toi-Toi'a doszło do małego sprintu. Nie dość że w tej przenośnej toalecie była sauna od tego mocnego słońca to mnie zatrzymało tam na więcej minut na grubszą sprawę.
Byczyliśmy się na murku patrząc na wodę i obserwując notorycznie startujący helikopter który zataczał pętle nad zbiornikiem. Wyjeżdżając już do domu, szybko zatrzymaliśmy się w sklepie po wodę i ruszyliśmy już bez większych przerw. Droga powrotna w większości pokryła się z tą, która przyjechaliśmy. Zaprowadziłem nas na Krasowską Kepę i tam chwilę posiedzieliśmy. Dalej kierunek Morgi, Giszowiec - Staw Janina, Trzy Stawy, Polibuda. Szybko się rozjechaliśmy w swoje strony a mnie czym bliżej domu tym mniej sił zostawało. Przerwę przy urzędzie w M-ce wykorzystałem na kilka fotek czystego roweru (bo zwykle brudas). Powrót z Katowic trał prawie dwukrotnie więcej niż zwykle. Przyjechałem mocno osłabiony, lekko senny i głodny - ale jeść się nie chciało. Powoli zjadłem żurek i dopiero na wieczór przyszedł normalny apetyt.
Moj rower przy Mysłowickim urzędzie miasta © Kysu

Wokoło stawów Pogoria

Środa, 29 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Wycieczka ekipą z forum (Tomek, Krzysiek, Łukasz) z jednym dość sporym opadem deszczu przed którym uchroniliśmy się pod wiaduktem. Było mokro ale dało się jeździć, warunki dobre do sprawdzenia Zielonego Finishline'a który zdaje egzamin.
Wracając już z Dąbrowy na Sosnowiec robi się szarawo, stajemy jeszcze pogadać, zrobiło się już bardzo ciemno więc pożyczam lampki od Tomka i pojawia się Olga, zostając na chwilę pogadać. Kilka minut później rozjeżdżamy się a ja jadę i testuje lampki.
Zasadniczy test odbył się dopiero w lesie za Fashion-house, wąska ścieżka i analizuję co potrafi ta lampka. Trzeba było użyć jej 100% mocy, mniejsza wartość była za słaba. Zawężanie kąta świecenia było zbyteczne, światło rozchodziło się za wąsko a kręcąc wielokrotnie kierownicą tylko przez chwilę oświetlałem drogę co chwila zbaczając snopem światła na boki. Tylko szeroki kąt był w stanie zapewnić dostateczne oświetlenie z którym bez problemów mogłem jechać przez zupełnie ciemny las. Na prostym odcinku można było trochę zawęzić kąt i podnieść lampkę by oświetlała więcej przed siebie. Spodobała mi się na tyle, że zapewne kupie ją już w najbliższym czasie.

Kolejowo

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Pojechałem z Filipem na Libiąż nowo odkrytą trasą obok Stawu Belnik. Pogoda nie rozpieszczała, deszcz w każdej chwili mógł spaść a temperatura była już trochę mała jak na krótkie rękawki ale daliśmy radę. Deszcz lunął przy stacji PKP więc na jednym z peronów pod zadaszeniem przeczekaliśmy. Długo nie chciało przestać padać, a gdy już przestało to też nie chciało schnąć. Podczas tego siedzenia podjechał nowy elektryczny zespół trakcyjny Pesa Acatus 2 czyli EN77-001.
Nadjeżdża Pesa na stację Libiąż © Kysu
Podziwiam nowy elektryczny zepół trakcyjny EN77-001 © Kysu


Ostatecznie decydujemy się ruszyć bo nas noc zastanie jeśli będziemy czekać aż wszystko obeschnie. Było by fajnie gdyby na trasie do domu nic by się nie przytrafiło, ale nie mam się czym przejmować bo to Filip złapał kapcia zanim ruszyliśmy z tego peronu :] Ale tak czy siak musiałem się zajmować jego kołem ;/ bo z tymi umiejętnościami jakie zaprezentował i brakiem podstawowego ekwipunku (dętka, łatki.. ect.) to nocleg w Libiążu gwarantowany. Chwilę jechał na mojej dętce i trzeba było co niecały kilometr pompować bo mam taką kiepską zapasówkę (ale u mnie z małym otworem na prestę wszystko gra)- więc interes kiepski. Włożyłem jego niby dziurawą dętkę i dawał radę nawet do 4 km jechać, a może więcej bo z Libiąża zajechał aż na Dąb i dopiero pompował. U mnie dałem mu sprawną dętkę z jakiegoś zapasu, ciężko było znaleźć na auto-zawór ale jednak jakaś się uchowała.