Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:1109.51 km (w terenie 421.00 km; 37.94%)
Czas w ruchu:59:11
Średnia prędkość:18.75 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:58.40 km i 3h 06m
Więcej statystyk

Czantorini jagodzini, czyli jeść jagody i zdobyć Czantorię

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(0)
Trip ciekawy i wyjątkowo długi. Nie wiem jak to się stało, że dołączyła do nas nieznajoma osoba (dziewczyna), prawdopodobnie Krzysiek dał info na forum, że jest wyjazd i kto chce może się przyłączyć. I zgłosiła się Sandra, która wsiadła do naszego pociągu w Katowicach. Jeździ XC na bardzo leciutkim Treku, lubi się zmęczyć jeżdżąc nie tylko maratony bo i po górach.
Wysiadamy na stacji Ustroń Polana i kierujemy się czerwonym szlakiem na Równicę, stromy podjazd daje się w dużej części podjechać, ale są fragmenty które lepiej pokonać z buta.

Na szczycie dzięki pięknej pogodzie robimy sobie odpoczynek i możemy się napawać widokami.
Niebieskim szlakiem w stronę Orłowej i Trzech Kopcy pokonujemy na luzaku, Sandra spoko nam wtóruje.
W trakcie drogi zaliczyłem komiczną glebę, Krzysiek przejechał przez dużą kałużę na trawiastym odcinku podrywając mocno przednie koło, chciałem zrobić tak samo tylko nie równo poderwałem. Gdy koło opadało byłem już nieco przechylony na bok, nie złapało przyczepności i położyłem się z rowerem, po tej mokrej trawie wykonałem śmieszny ślizg.

Na Kopcach robimy szybkie grupowe zdjęcie dzisiejszej ekipy.

Dalej jedziemy przez Smerkowiec, Czupel i Grapę do Wisły. W mieście wpadamy po zakupy, coś do jedzenia i jakieś piwko na później.
Wspinamy się na Kiczory, jedzie się przyjemnie, po drodze zwęszyliśmy jagody więc nie mogliśmy odpuścić takiej okazji - co widać po zabawionych ustach.



Na Krykawicy naszła nas ochota na jakąś serię zdjęć na tych skałkach, było trochę zabawy by ustawić aparat i wdrapać się na górę z rowerami, ale było wesoło.

Jedziemy na Stożek, później zjazd w stronę Małego i Cieślara, który się nam podobał. Kolejno Soszów (pamiętam to schronisko jak byłem kiedyś dawno z rodzicami), Przełęcz Beskidek i dość męczący podjazd (bo z wypychem też) na Wielką Czantorie.

Ostatni szczyt dzisiejszego tripa zaliczony więc zostajemy dłużej i odpoczywamy przy piwku.

Zjazd wykonujemy polaną, jest zabawnie bo zablokowaliśmy tylne koła i bawiliśmy się w drifty. Później poszliśmy na strzałę w dół, pięknie się zjeżdżało i efekt przybliżającego się miasta w dole był niesamowity.Nie było to zbyt mądre bo hamulce mi się już zagotowały i na dole klamki dotykały już gripów i z ledwością się zatrzymałem na końcu zjazdu. Smród i sąd spalonych hampli jeszcze nam przez jakiś czas towarzyszył. Sandra była bardziej rozważna i dojechała kilka minut po nas.
Na pociąg powrotny nie musieliśmy się już tak bardzo spieszyć, bo podczas zjazdu słyszeliśmy jego syrenę i widzieliśmy jak odjeżdża. Mówi się trudno, za jakiś czas odjedzie kolejny. Jednak na stacji się okazało, że był to ostatni i jest problem dokąd się udać by złapać jakiś powrotny w stronę Katowic.
Krzysiek wbił na internet i niepocieszająca informację dał, iż trzeba jechać do Bielska-Białej i się pospieszyć aby zdążyć na pociąg. Dosyć zmęczeni po takiej wyrypie w górach przyszło nam jechać spory kawałek. Na szczęście było płasko i aż się dziwię, że na takim dystansie jaki nas jeszcze czekał mieliśmy siły by kręcić pod 30km/h. Sandra nieźle dawała czadu, właściwie to musiałem się pilnować, bo wyglądało że do Bielska nie utrzymam jej tempa. Cały czas jedziemy zielonym szlakiem GreenWays do Skoczowa, dalej Podgórze, Grodziec, Świętoszówkę, Jaworze. Wjeżdżamy do Bielska ale od nieznanej nam strony, jest już lekko ciemno i wpadamy na ładnie oświetlony rynek, szybki przelot przez niego i jak tylko rozpoznaliśmy główną drogę to się ucieszyliśmy, że uda się dojechać na czas.
Na spokojnie już kupujemy bilety bo jesteśmy z dobrym zapasem czasowym. Udajemy się na perony i czekamy, właściwie jest już ciemno.

Wysiadamy w Piotrowicach, dobrze że odebrał nas tata Krzyśka bo już byliśmy wykończeni.

Lekko spontaniczne góry - Szyndzielnia, Salmopol, Brenna, Równica

Niedziela, 22 lipca 2012 · Komentarze(0)
Pogoda taka nieco jakby miała się popsuć, ale ogólnie bardzo przyjemna - przynajmniej upał nie doskwierał i troszkę błocka się znalazło.
Rozpoczynamy podjazdem na Szyndzielnię, szlak nam się trochę gubił z oczu ale bez wielkich kłopotów dojechaliśmy. Fragment do Klimczoka pokonujemy z przyjemnością, bo jest właściwie płaski w porównaniu do podjazdu jaki już przejechaliśmy.



Kierujemy się czerwonym szlakiem na Salmopol, jechaliśmy już nim ale w przeciwnym kierunku i był nieprzyjemny z powodu korzeni i uskoków na które trzeba było podnosić rower. Dziś sytuacja odwrotna, wszystkie korzenie i uskoki terenu pięknie pokonujemy na rowerach co sprawia radochę.
Zjazd pozwolił na zwiększenie prędkości i oczywiście komuś musiał się przytrafić snejk, dziś nie mnie.
Chata Wuja Toma - robimy małą szamę i wyciągamy mapę aby ustalić gdzie dalej, ponieważ dziś nie jedziemy sztywno narzuconej trasy.
Spoglądając na poziomice i chęć poznania czegoś nowego decydujemy się zjechać do Brennej i opłacało się, bo czarny szlak do którego musieliśmy jeszcze trochę dojechać pozwolił dobrze grzać w dół. Na polanie robimy kolejny postój na jakąś szamę.Dalej też jest gdzie pogrzać w dół, na zmianę teraz ja przysnejczyłem a Krzysiek gdzieś dalej pognał w dół.

Jesteśmy w Brennej i jest za wcześnie aby kończyć tripa, zdecydowanie chcemy podjechać na Równicę i z niej zjechać, obieramy trasę zielonym szlakiem, dalej niebieskim. Na szczycie rozbijamy się na polanie, słońce wyszło i fajnie pogrzało więc z przyjemnością siedzimy nie licząc czasu.
Czas ruszyć w dół, mniej więcej wiemy czego się spodziewać ponieważ podjeżdżaliśmy już tym szlakiem, pewne jest to, że będzie stromo. Krzychu poszedł ostro i prawie miał bezpośredni kontakt z pieszą idącą ku górze, bo chciała mu wskoczyć pod koło. Jesteśmy na dole i jest sporo czasu do odjazdu pociągu, aby się nie nudzić wpadamy do sklepu po piwka.
Pociąg przyjechał napchany, w nim sporo rowerzystów na zjazdówkach i innych tęgich maszynach, z którymi sobie pogadaliśmy dzięki czemu podróż się nie dłużyła. Wysiadamy w Sosnowcu i jedziemy w swoje stronny

Nowe miejsca w Lędzinach

Piątek, 20 lipca 2012 · Komentarze(0)
Dziś samotnie, ruszyłem w teren za cmentarz i pojechałem poznaną jakiś czas temu drogą na Imielin, było błoto, bagno, wysokie trawy, a pokrzywy musiałem skutecznie omijać szerokim łukiem. Kawałkiem asfaltu dojechałem na Lędziny i udałem się w okolice Ratusza, udało się bezbłędnie trafić nową drogą.
Teraz jadę sobie wzdłuż S1 w kierunku Tychów po prawe stronie, sporo ścieżek a jak się chce to i łąką można. Zobaczyłem ambonę i wspiąłem się na górę bo nie wierzyłem, że znów tak widać góry.
Lędziny i pasmo "Bukowy Groń" © Kysu

Poprzednio zachwalałem ich widoczność, ale dziś jeszcze lepiej, czułem się jakby bym tusz przed Bielskiem i te pasma są już niedaleko. Udaje się dalej nasypem obok ekspresówki, na górze jest dobra polna droga, której nie widać nigdy jadąc samochodem. Po chwili dojeżdżam do mostu i przedostaję się drugą stronę S1, do Zamościa.
Okrężną drogą jadę sobie na Klimont, wdrapuje się żwawo i robię postój i patrzę znów na góry. Wracam przez park obok kortów tenisowych i widzę, że ukończyli tam inwestycję na jedno pole tenisowe umiejscowione pod dachem, a właściwie w hali. Dalej asfaltem w kierunku domu, przed przejazdem kolejowym nieopodal Kępy kręcę w prawo, to taki stary skrócik z którego nie korzystam bo nie chce mi się przez tyle torowisk potem przechodzić. Próbuję się tam poszwędać ale szybko pojawiają się pokrzywy i zawracam do lasu nieopodal leśniczówki. Ostatni odcinek to jazda trasą po kamieniach i dawnym żółtym szlakiem do domu.

Łapiemy skille na Sosinie

Czwartek, 19 lipca 2012 · Komentarze(0)
Po robocie w domu sprawdzam telefon, a tam trochę nieodebranych połączeń od Krzycha, wnet ponownie dzwoni i mogę już odebrać. Umawiamy się na Sosinie, że on już wyruszy sobie powoli, a ja napełnię żołądek i dojadę.
Na ławce obok grilów jemy moje ciastka do zera a potem ruszamy na żółty szlak, bo jest tam dożo poziomek i warto by było trochę ich zjeść. Niestety nic nie zjedliśmy bo już ich nie było, ale dalej jedziemy żółtym szlakiem a przed Borem Biskupim odbijamy na nieznaną nam ścieżkę, na początku nawet spoko, potem makabra bo dużo piachu. W czasem poznajemy tereny i wiemy jak już dalej będzie wyglądać nasza droga, przez tereny zakładu DB Schenker wyjeżdżamy na Bukowską, ale tylko na kilka metrów bo zobaczyłem jakąś ścieżkę przez las. Był to krótki kawałek i na końcu sporo schodów które prowadziły pewnie do starej stacji. Jesteśmy prawie na Sosinie, przejazd przez kładeczkę i już.
Ponownie na ławce siedzimy jemy i gadamy, patrzymy troszkę za dziewczynami i ogólnie co się dzieje. Nie chce nam się jeszcze jechać do domu, to bierzemy rowery i bawimy się trenując jazdę na tylnym kole. Mnie się przydało, nie umiałem prawie wcale a jest już lepiej. Wracamy przez płyty i bez żadnych postojów rozjeżdżamy się do domów, ja standardowo czarnym szlakiem i przez osiedle stałe.