Trip jakiego jeszcze nie było, dużo kilometrów, ładna i niebanalna trasa pod względem technicznym, nocleg pod namiotem na dziko. Tak zapowiadał się dwudniowy przejazd z Częstochowy do Krakowa pieszym szlakiem Orlich Gniazd, który wije się by zahaczyć o ważniejsze baszty i fortyfikacje średniowiecznej Polski.
Wcześnie rano z ogromnym plecakiem załadowanym po brzegi udaje się na pociąg do Sosnowca, tam też przyjeżdża Krzysiek. Podróż do Częstochowy bez kłopotów, wysiadamy i jest jeszcze fajne (nie upalnie).
Szybko orientujemy się na głównym deptaku, że tu się szlak rozpoczyna, spojrzenie w mapę gdzie dalej i w drogę. Początkowo troszkę rozczarowani, jedziemy jakimiś asfaltowymi ścieżkami, ale po kilku kilometrach już jakiś teren. Ten fragment nie jest wymagający, miło się kręci. Napotykamy pierwsze poważne wzniesienie jeszcze przed Olsztynem, gdy już z niego zjechaliśmy na asfaltach w mieście odwróciłem się i cyknąłem fotkę.
Przejazd przez miasto nie jest ciekawy, natomiast fragment prowadzący do Złotego Potoku kojarzy mi się z zapachem żywicy sosnowych lasów i odrobiną piasku, przejeżdżamy też obok kościółka św. Idziego. Tusz przed samym Złotym potokiem ulica Aleja Klonów jest ładnym zapadającym w pamięć fragmentem - długa i szeroka, nieutwardzona droga i po obu skrajach potężne Klony zasadzone w równych odstępach. Z "centrum" najszybciej dostać się pod źródła drogą, ale znacznie przyjemniej jedzie się bokami, mimo że są tam jakieś pagórki i odrobinę trudniejsze ścianki. Przy wspomnianych źródłach tankujemy bidony i bukłaki, woda jest tak lodowata, że jej chłód utrzymuje się przez jeszcze przez kilka godzin.
Kolejne kilometry prowadzą nas do Rezerwatu Ostrężnik gdzie mają być ruiny zamku
Doczytując w domu okazuje się, że z ruin nie pozostało nic co laickie oko by mogło dostrzec, ale pozostała wielka skała z jaskinią, która była połączona korytarzami z zamkiem. Po kolejnej porcji kilometrów dojeżdżamy do kilku ważnych miejsc na mapie: zamek Mirów
Grzęda, to trudny do pokonania rowerem odcinek łączący przedstawiony zamek Mirów z zamkiem Bobolice położonym nieco ponad kilometr dalej.
Po takich atrakcjach szlak nie niósł nic ciekawego, do czasu aż przyszło zmierzyć się z największym wzniesieniem - Góra Zborów. Nachylenie nie było zabójcze jak typowo w górach, ale wystarczająco długie aby dać popalić już zmęczonym nogą. Na szczycie widoki rekompensują poświęcony trud.
Po odpoczynku czekał nas kamienisty zjazd, atrakcji dodały kozice, które zatorowały nam drogę.
Zapomniałem już dokładnie w jakiem miejscu szlaku miała miejsce nieprzyjemna sytuacja, ale było to pomiędzy Morskiem a Podzamczem, mianowicie pojawił się głęboki kopny piach. Jechało się ciężko, ale nogi jeszcze dobrze podawały więc nie oszczędzałem sił, i nagle poczułem ból z tyłu lewego kolana. Uniemożliwiał mi sprawne kręcenie i się nasilał, każde większe oddanie siły na korbę wywoływało ten ból. Na szczęście piach się skończył i jakoś mogłem "normalnie jechać"
Stwierdziliśmy, że trzeba zrobić porządny odpoczynek i dobrze zjeść w jakimś pobliskim lokalu bo do końca dnia jeszcze coś pojedziemy a dalej nie będzie już takiej okazji. Kolano bolało, ale po regeneracji i odpoczynku nie dokuczało tak jak wcześniej, teren też nie wymagał wiele sił.
Gdy zjedliśmy tak spostrzegłem, że słońce jest już dość nisko i ten dzień jest już bliżej końca. Ruszyliśmy dalej i tak się złożyło, że gdy zaczęło się ćmić byliśmy poza zabudową (jeszcze przed Pilicą) więc nie było problemu ze znalezieniem miejsca na nasz namiocik. Chociaż pierwsza myśl by rozbić się na środku ścierniska daleko od jakiejkolwiek drogi był zły.
Namiot rozbiliśmy i słyszymy strzały z broni, nie wiemy czy ktoś nas chciał przegonić czy polował na zwierzynę, woleliśmy się wycofać. Podjechaliśmy troszkę dalej, zaraz przy drodze wyrosły drzewa i gęste krzaki, a za nimi znów ściernisko. Tutaj pozostaliśmy, od strony drogi nie widać nas przez zieleń, od strony ścierniska jest daleko do zabudowań, namiot nie powinien rzucić się w oczy na tle drzew i krzaków. Było jeszcze za wcześnie aby iść spać, więc uraczyliśmy się piwkami i gadaliśmy sobie na różne tematy.