Wybrałem się do lasu za cmentarz, wzdłuż A4 i mostkiem do Dziećkowic. Torami przedostaje się na drugą stronę Przemszy i jadę na traskę Sobieski. Robię zjazd moją ścianką i linią zjazdową, która mocno zarosła. Powrót tak jak przyjechałem, czyli Dziećkowice, most nad A4.
Pod koniec dnia ustawiłem się z Marcinem na kręcenie, spotkaliśmy się na Morgach i jego wariantem dojechaliśmy na Murcki. Obejrzał jak się po trasie lata i wróciliśmy na Wesołą. Odkrywamy nową ścieżkę przez las, a gdy wyjeżdżamy na szosę pomyślałem jechać na hałdę. Poźniej wracamy w kierunku centrum lasem przez dolinkę. Sam z ulicy Partyzatów jadę do lasu i koło stacji PKP na Brzęczkowicach asfaltami do domu
Wybrałem się na Muchowiec, jechałem przez Morgi i osiedle Adama na Giszowcu. Na miejscu pustka, nikogo nie zastając podjechałem na PTG i tam chociaż był Patryk. Sporo przegadaliśmy i wspólnie wracamy do Giszowca. Później sam jadę zerknąć na Murcki, nie liczę, że kogoś zastanę bo już późno, robię luźny zjazd i w połowie odbijam na ścieżkę i jadę do Wesołej. Na jednym skrzyżowaniu ktoś na XC kręci też w tą samą stronę, jest z górki więc cisnę bo słyszę że próbuje mnie dojść, koleś idzie w zaparte i ciśnie ponad 40km/h ja mu odpuszczam i czekam co się wydarzy jak puszczę go przodem. Nie poddał się dalej trzymał dobre tempo przez dobry kilometr, przed ostrym zakrętem mocno dohamował i była to okazja by wyskoczyć przed niego, stało się tak że się zrównaliśmy, on zaczął dokręcać a ja z pędu lekko przed niego wyskoczyłem. Odezwałem się, że trzymał dobre tempo a w odpowiedzi poszedł zachwyt nad moim rowerem i czy to karbon i w ogóle. Od słowa do słowa okazało się, że Marcin jest z centrum Mysłowic, zrobiliśmy jeszcze wspólnie kawałek trasy.
Przejechałem się zobaczyć czy Murcki są jeszcze całe, jechałem szukając nowego wariantu przez Larysz i Wesołą, znalazłem dość ciekawą łąkę, którą kiedyś wykorzystam do timelapsów. Podjeżdżam trasą od jej środka, zatrzymuje się na górze i odpoczywam, widzę jakiś samochód asfaltem podjeżdża na górę to się zmywam trasą w dół. Pomyślałem sprawdzić czy ktoś ze służb leśnych się tam podstawił i jakim samochodem, więc jadąc w około robię dość długi żmudny podjazd. Pierwszy raz z tej strony podjeżdżam i przypadkowo u szczytu góry wybieram nie tą ścieżkę, którą zamierzałem jechać. Szczęśliwie dostrzegam na ziemi tylną lampkę, chwytam sprawdzam czy sprawna i ląduje do kieszeni bo fajna zgrabna (jak się w domu okazało ma pamięć ostatnio używanego trybu co mi się bardzo spodobało). Jestem ponownie przed trasą i nikogo dalej nie ma, wiec robię jeszcze jeden luźny zjazd i lecę lasami na Lędziny. Klasycznie podjazd na Klimont musi być a tam dłuższy odpoczynek. Powrót ogarniętymi już w tym roku ścieżkami, z małą nowością, którą dojrzałem na zdjęciach satelitarnych. Powrót przez okolice leśniczówki.
O zawodach wiedziałem już od dłuższego czasu i chciałem je chociaż zobaczyć, a może wystartować. Odezwał się Krzysiek, czy gdzieś idziemy pokręcić, proponuję mu by zjawić się na zawodach. Trudno było ogarnąć jakąś trasę by wspólnie dojechać więc spotykamy się na miejscu. Jechałem tam nieco na czuja tyle ile zapamiętałem mapę przed wyjazdem i tyle ile pamiętałem drogę kiedy kilka tyg. temu wracałem z tamtej okolicy.
Na miejscu Jacek stoi za organizacją zawodów, mimo że powoli kończą się pierwsze przejazdy możemy wystartować i mieć dwa przejazdy, na początku drugich przejazdów i na ich końcu. W przerwie ogarniamy pierwszy zapoznawczy zjazd, trasa krótka ale o fajnym charakterze, troszkę band i muld, miejscami duża prędkość wyciska na zakrętach w drzewo i finisz w kamienistym dołku.
Organizowany jest też konkurs trików, na którym nie próżnuję i cykam zdjęcia, generalnie był to głównie popis whipów w dobrym wykonaniu.
Dwa przejazdy pomiarowe spoko, pierwszy jeszcze bez spiny, za drugim nie zmierzono mi czasu i musiałem w sumie zrobić trzeci zjazd, który poszedł dobrze. Ostatecznie zajmuję miejsce 9 z czasem 33,76 sek. na 21 startujących. Czas najlepszego 31,06 sek. niby niewiele ale uważam że dość spora strata a takim krótkim odcinku. Krzysiek nie licząc na nic zdobywa trzecie miejsce, jego czas 31,93 sek.
Galeria od Ani:
http://www.pinkbike.com/u/adhdcup/album/ADHD-160716/
oraz film:
http://www.pinkbike.com/video/450534/
Brat przyjechał z pracy i zgarnął mnie z rowerem aby mu pomóc na mieszkaniu. Szybko się uporaliśmy, że było jeszcze troszkę czasu zanim wyścig będzie finiszował w Katowicach. Zebraliśmy się spacerkiem z chrześnicą pod rondo by obejrzeć ostatnie dwa okrążenia na pętli w mieście. Na finisz obczaiłem fajną miejscówkę dzięki której byłem o metr wyżej niż pozostałe osoby. Ponownie spacerkiem wracamy na mieszkanie, biorę rower i wracam do Mysłowic bo i robi się ciemno i coś burzowego nadciąga, już myślałem że mnie złapie ale raptem kilka kropel deszczu. Po tym jak dojechałem naprawdę się rozpadało.
Drugi dzień pobytu w Szklarskiej, Radek z Danielem startują w zawodach, my z Krzyśkiem mamy plan coś pokręcić. Chciałem pojechać w przeciwną stronę niż do Parku Narodowego, czyli Wysoki Kamień oraz kopalnia kwarcu.
Gdy dowiedzieliśmy się, że Kinga jedzie z synem na Smrek to zabraliśmy się z nią do samochodu, podrzuciła nas wysoko pod sam zakaz przez co mieliśmy o połowę mniej podjazdu na Stóg Izerski, który jest wysokim szczytem. Dzień był upalny, choć sporo jechało się w siodle asfaltem lub szutrem to nie obyło się bez męczącego wypychu.
Na szczycie Krzysio nie zwlekał i częstuje piwerkiem, po odpoczynku i napawaniu się widokami ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Szklarskiej Poręby. Szlaczek początkowo przyjemny, płasko lub delikatnie w dół po nietrudnych kamieniach. Zdobywamy niewielkie wzniesienie Świeradowiec, za którym jest szutrowa dzida w dół, Krzysiek wręcz wpadł na Polanę Izerską. Szlak od tego momentu zmienia swój charakterek, jest bardziej singlowo, trawiasto.
Dojeżdżamy do fragmentu, który pamiętam, trochę mokradeł i powolne przejeżdżanie przez korzenie i ich omijanie. Są to niewielkie szczyty Podmokła, Szerzawa oraz Mokra Przełęcz, od której nachylenie rośnie i trzeba się wspinać. Ja byłem przygotowany bo pamiętałem trochę jak szlak wygląda, Krzysiek mniej entuzjastycznie podjeżdżał a później wypychał po szerokim szutrze w pełnym słońcu.
Zdobyliśmy najwyższe wzniesienie tej wycieczki, czyli Sine Skałki, z których można podziwiać piękną panoramę.
Zrobiliśmy też odpoczynko-drzemkę po tym jak pochłonęliśmy część prowiantu. Po około godzinnej przerwie ruszamy dalej, czeka nas bardziej przyjemna część wycieczki, zaczyna się szerokim szutrem w dół co jest trochę marnotrawieniem wysokości, ale cóż nie ma innego szlaku. Na szczęście szlak odbija w bok i prowadzi prawilnym terenem, który Krzysiek docenił. Kilka minut kręcenia lekko do góry i jesteśmy na terenie nieczynnej Kopalni Kwarcu Stanisław, początkowo rozglądamy się tu i ówdzie za widokami, a gdy odkryliśmy na tyłach wspaniały kanion (zwie się Diabelski Kanion) to wpadłem w zachwyt. Foteczki wyrażą więcej niż mógłbym napisać.
Podjechaliśmy też pod najwyższy punkt nad urwiskiem kopalni, z którego również piękna panorama i widoki.
Wracamy na czerwony szlak i jedziemy do schroniska na szczycie Wysoki Kamień, na początku jest trochę pod górkę, ale później krótki kamienisty zjazd usypany kamieniami. Dalej generalnie płasko i w cieniu, chociaż sam podjazd pod schronisko jest bardzo stromy ale krótki.
Krzysiek wykonuje zjazd po schodach i uzbrajamy się w ochraniacze bo będziemy zaraz jechać OSem zawodów EnduroTrophy z 2013. Typowo jak na odcinek tych zawodów szybka dzida w dół po szlaku, od Wysokiego Kamienia żółtym do Zakrętu Śmierci. Kolejny OS rozpoczyna się zaraz za metą poprzedniego, dzieli je asfaltowa droga ze wspomnianym zakrętem. Charakter podobny czyli szybko w dół po szlaku, może było bardziej stromo i więcej ściółki pod kołami. Aby nie odjechać za daleko od naszej bazy decydujemy się odbić na czarny szlak i zjechać do miasta, do Szklarskiej Poręby Dolnej. Ogarniamy mapę i jedziemy niestety w dużej mierze asfaltem do Szklarskiej Poręby Średniej, i dalej do Górnej. Nieopodal Sowich Skał robimy jeszcze odpoczynek skąd rozjeżdżamy się, Krzysiek do ekipy a ja do Mateusza i Ani. Zajeżdżam do niego pod dom by wspólnie jechać na centrum BikeWeek czyli w okolice dolnej stacji wyciągu. Robimy mały rekonesans na trasie DH i wracamy patrzeć na zawody skoków do wody. Czas nieubłaganie dobiegł końca, ekipa dzwoni po mnie by się zapakować do wozu i niestety wracać do domu.
Wyjazd do Szklarskiej Poręby zorganizowaną grupą był spoko pomysłem, zakwaterowanie w hoteliku "Nimfa" niczego sobie.
Budzimy się dość późno ale w miarę szybko ogarniamy się i ruszamy na OS'y.
Trochę nie zrozumiałem zamiaru reszty i prowadzę na pierwszy OS by
zgodnie z kolejnością je przejechać, oni jednak chcieli zacząć od
ostatniego bo był najbliżej. Skorzystali z tego wszyscy bo będąc w
centrum wskoczyli do Lidla.
W chwilę wróciliśmy z powrotem i
zajechaliśmy za kościół skąd startuje OS 4. W porównaniu do zeszłego
roku gdzieś 1/3 została zmieniona, głównie sam początek leśno-ściółkowy
był nowym fragmentem. A na pozostałym powtórzonym fragmencie zaszły
drobne kosmetyczne zmiany, wydaje mi się, że kilka zakrętów było
poprowadzone za innymi drzewami i tyle. Odcinek równie fajny jak
zeszłego roku, nic trudnego technicznie.
Jesteśmy przy asfaltowej
drodze, podjeżdżamy do miasta i kierujemy się na stok narciarski.
Dzwonię do Matiego bo gdzieś tam śmiga na trasie DH by się na chwilę
spotkać. Jak już chwilę pogadaliśmy to jedziemy dalej szutrami, i
rozpoczynamy mordercze wpycho-podejście, które w tym roku jest jeszcze
dłuższe.
Przed startem kilka minut pauzy, zjedliśmy coś i ruszamy.
Szlakiem tym jechałem już 2 lata temu sam, i pamiętam, że był tam kamień
na kamieniu i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Ciężko było znaleźć
linię gdy z głazów mogłem się tylko staczać. Wpadamy na szuter i nim
kawałek odbijamy w lewo, a zaraz skręcamy do lasu, gdzie rok temu
rozpoczynał się OS2. Teraz przejechany rockgardenowy szlak wraz z
zeszłorocznym odcinkiem, który jeszcze przed nami, tworzą jeden bardzo długi OS. Więc jadąc pamiętam zeszłoroczne zawody i tu nic się nie zmieniło, po przerzedzonym lesie jest błotny odcinek, później trochę szybkiego singla, szybka i prosta ścianka, przeprawa przez rzekę, jeszcze trochę kręcenia i finisz poniżej Starej Chaty Walońskiej.
Odpoczywamy niedługo, przechodzimy po kamieniach na drugą stronę rzeki i własną krótszą dojazdówką zmierzamy na następny OS. Po drodze znajduje się czas na dłuższy odpoczynek i konkretniejszą szamę.
Ponieważ dziś nie ma zawodów, to jak zeszłego roku podchodzimy trasą odcinka i przyglądamy się trudnością terenu. Dłuższy czas chłopaki spędzają na ogarnięciu skalnego uskoku, za którym jest mało miejsca.
Wypychamy jeszcze chwileczkę do góry i nie zwlekamy ze startem bo jak zeszłego roku drobne muszki dają popalić. Jedzie się spoko, z większym luzem ale bez fajerwerów w porównaniu do zeszłego roku. Chciałem szybko i sprawnie pokonać duży kamień, objeżdżając go wymytym korytem, które przez rok się powiększyło więc niby łatwiej, ale popełniłem błąd i musiałem się zatrzymać do zera, oprzeć o ścianę tego koryta i startować od zera. Dalsza część bez zmian, bardziej płaski odcinek równie mokry co rok temu, później trochę kręcenia po trawie, kilka zakrętów i szybki zjazd w rowem na finiszu.
Dojazd na trzeci odcinek przebiega sprawnie i szybko, nieco gorzej z jazdą bo gdzieś z początku gdy się wypłaściło postanowiłem energicznie dokręcić i pedałem przygrzmociłem w kamień, że aż zrobiłem otb. Chłopaki zdziwione co mnie tyle nie było bo sztyca się przekręciła, a mostek również co później poprawiłem. Przed nami skalne schody i kilkuminutowa rozkmina jak jechać.
Radek poległ, ale szczęśliwie bez urazu czy uszkodzeń, a Krzysiek choć schody się po roku coś rozjechały na niekorzyść to elegancko zjechał.
Kolejną atrakcją jest ścianka w Kamieniołomie, z którą sobie radzili właśnie tak jak na filmie
Dalsza część odcinka to trochę nudnego lasu aż w końcu trochę kamieni po których można przyjemnie się nagimnastykować. Zostaje jeszcze taki trawersik nad rzeką, gdzie Radek ma niespotykaną przygodę. Chcąc przeskoczyć jakiś kamień depnął mocno w korby i łańcuch pękł, stracił równowagę i spadł z rowerem w dół zbocza. Mówił, że nieco kostkę obił ale, problemem był łańcuch, który zaginął gdzieś pod liśćmi. Szczęśliwie się znalazł, dojeżdżamy do końca odcinka, my z Krzyśkiem wracamy asfaltem na kwaterę, a Kinga rusza samochodem po chłopaków.
Ogarniamy się i z końcem dnia idziemy na jedzenie do lokalu gdzie przychodzimy na ostatnią minutę.
Zapakowałem rower do samochodu siostry, który miałem podstawić na wymianę filtrów i regulację. Czas oczekiwania był zbyt długi by wyskoczyć się pokręcić po Tychach i wrócić odebrać, więc zdecydowałem się wrócić do domu a popołudniu przyjechać samochodem z tatą. Wracałem możliwie krótką drogą, przez Urbanowice, na Lędzinach zaliczyłem terenowy podjazd na Klimont, potem już asfaltami do domu.