Krzychu zreanimował Gianta i można polecieć gdzieś po zadupiach i krzaczorach. Umówiliśmy się na Maczkach przy Przemszy, ale że miał problemy z zardzewiałą linką to jadę jeszcze przed niego. Uderzamy na Ryszkę, troszkę nowego terenu się pojawiło głównie aby ominąć asfalt. Potem chwilę jedziemy w stronę Bukowna ale zjeżdżamy do piaskowni i płytami wyjeżdżamy do ul. Bukowskiej, przez nią i przez tory na drugą stronę lasu, który został mocno wykarczowany wzdłuż linii kolejowej. Piaszczysty rów którym zawsze zjeżdżamy zasypany przez pościnane gałęzie w bardzo dużej ilości, że nawet nie ma się co brać za udrażnianie. Jadąc w stronę Sosiny zastanawiamy się, czy wyjechać przy szlabanie DB Schenker, czy próbować inny terenowy wariant. Wybraliśmy drugi i nie było źle, a jazda w poprzek rowów (garbów) utkwiła mi w pamięci. Dojechaliśmy na Sosinę i rozbiliśmy się na ławce. Po może 15 minutach wracamy płytami na Maczki, Krzysiek szybko łapie się w tunel za cysterną a ja jadę do Białej Przemszy na szlak. Jadę wzdłuż torów na Jęzor, potem Bór i zaczyna delikatnie kropić, dojeżdżając na Trójkąt Trzech Cesarzy już wyraźnie kropi ale do zniesienia. Będąc już na Brzęczkowicach przeczuwam, że mogę wrócić całkowicie mokry, ale na szczęście szybko słabnie i aż do domu dojeżdżam w lekkim deszczyku.
Kuba ma już złożony rower i dał znać że jeżdżą na Brzęczkowicach. Przyjechałem też ale skrzypienie przy pedałowaniu, które od dwóch wycieczek się powtarza i irytuje, zmusza mnie do obejrzenia co jest z rowerem. Kuba chwycił rower za kiere a ja giąłem tylne koło i było słychać skrzypienie, zlokalizować źródło dźwięku było trudno, bo wydawało się że to może być też z samego koła. Podmieniam kółko na jego i powtarzam test, jest nieprzyjemnie bo to rama. Wracam do domu i dokręcam główną oś, bo z tamtej okolicy były dźwięki, faktycznie było poluzowane ale dokręcenie nic nie dało, a może jeszcze pogorszyło. W gorączce oglądam wszystkie spawy, kombinuję i przyglądam się naginając widełki a nawet częściowo rozkręcając zawias. Odpuszczam i kryję rower, po godzinie siedzenia w domu olśnienie, że przecież tylko jeden punkt dokręcałem a był poluzowany - a co z resztą? Reszta jest na imbusik 4mm i każdą, bez problemów z dojściem, dało się o ćwierć obrotu jeszcze dokręcić i nastała błoga cisza. Trzeba będzie zakupić klej do gwintów i to zrobić porządnie, zimą klej się skończył i gdy zacząłem jeździć to się zapomniało, że montowałem bez. Wróciłem na Brzęczkowice i namówiłem ich aby pojechać na Jaworzno bo nie znają jeszcze Sobieskiego. Na miejscówce spotykam Marcina, który wdrążał nowego członka Rafała, chwile pojeździliśmy i gdy zrobiło się szaro wracamy przez osadniki elektrowni do domu.
Patryk dzień wcześniej zadzwonił do mnie z wieściami, że znalazło się trochę chętnych do budowania ścieżek. Dał mi numer do Marcina abym się dziś z nim ugadał i pokazał mi co już przygotował ewentualnie mu pomógł. Przyjechałem zerknąć ale dorwałem też lokalne grabie i wspólnie grabiliśmy liściory gadając jak miałoby to miejsce wyglądać.
Coś poszło nie tak, miała być taka niewinna rundka po okolicy a wyszedł mini trip. Przed 11 ruszyliśmy i spotkaliśmy się przy cmentarzu za osiedlem Stałym, przez park lotników na Geosferę. Podjechaliśmy i zjechaliśmy przy stadninie koni, dalej na bazę nurków gdzie zaszły zmiany, prawdopodobnie teren w dole kamieniołomu zostanie oddany do użytku publicznego bo wybudowali tam ścieżkę i ławki i z obu stron drewniane schody, które na złość mają wmontowane przeszkody naprzemiennie że zjazd rowerem okropnie utrudniony. Krzysiek odszukał ściankę którą kiedyś zjeżdżał, przymierzałem się też do pokonania jej ale myślenie zabiło ducha walki i nie podjąłem jej. Rundka w około i jedziemy na Sosinę, bez postoju dalej ścieżkami pod Ciężkowice i Dolinę Żabnika, tu krótka przerwa na łyk wody i kręcimy na Bór Biskupi. Po drodze odbijamy na skraj piaskowni obserwować koparki. Podjazd asfaltem na Bukowno dał trochę popalić bo czułem ścięgno w kolanie. Tradycyjna pauza pod fontanną, gdy słonko operowało a wiatr ustawał było naprawdę bardzo przyjemnie. Wracamy wzdłuż torów ale tych w kierunku Sławkowa/LHS, dojechaliśmy do Przymiarki i tam już się sam pogubiłem, Krzysiek jeszcze wiedział ale był moment kiedy na czuja czy spontana prowadził, głównie tereny na północ od terminala i blisko urzędu celnego, dopiero na Cieślach wiedziałem gdzie jestem. Tam się rozstajemy, wybieram zaproponowany warian terenowy, którym dojechałem do Maczek. Czarnym szlakiem do Długoszyna i przez kapliczkę pod cmentarz. Wydłużam trasę przez Park Lotników i ścieżką rowerową do domu.
To już trzeci wyjazd na wspólne kręcenie po Jurze. Dziś wycieczką przewodniczy Grzegorz, który modyfikuje trasę przez co jest sporo nowości i ciekawych miejsc. Prócz stałej ekipy jest też kolega Morf oraz Grzegorz_km, z którym mieliśmy już okazję jeździć po górach kilka lat temu.
Wpierw uderzamy na Morsko by standardowo zaliczyć ściankę, ja odważam się skoczyć z kamienia co idzie dość gładko i mnie cieszy. Część decyduje się powtórzyć jeszcze raz zjazd, reszta zostaje na dole. Krzychu będąc na górze stwierdza, że trzeba poszukać czegoś nowego do zjechania, i znalazł.
Po jakiś 30min. jesteśmy na dole i wspólnie razem ruszamy dalej, gdzieś blisko ale jednak obok Góry Zborów. Po drodze ładne szlaki bez trudnych podjazdów, jakieś skałki a z nich zjazd do Kuźnic gdzie jest zbiorniczek wodny. Jedziemy trochę asfaltem i podjeżdżamy pod kolejne wzniesienie z którego też jest ciekawy zjazd.
Uderzamy na Górę Zborów, jak poprzednio każdy patentuje sobie zjazd po ściance, ja wspinam się na skałki i kręcę wszystkich z góry.
Zagadka, gdzie jest Krzysiu?
Na koniec Grzegorz pokazał nowy zjazd z Góry Zborów, którym zakończyliśmy dzisiejszego tripa.
Trasa już oklepana, na czerwonym szlaku do Lędzin zamiast leśnego duktu rozwalcowany żwir - paranoja. Standardowo podjechałem na Klimont i chwilę odpocząłem. Kieruję się do S1 na most między Zamościem a Ratuszem i w las. Próbuję odszukać nowe ścieżki ale kończy się to błądzeniem i jazdą na przestrzał lasu, szczęśliwie szybko znajduję drogę i wiem gdzie jestem. Przekraczam ulicę Beskidzką i kieruje się na Murcki, przejeżdżam traskę od dołu do góry i wracam do Wesołej. Jest już ciemno i jadę asfaltami obok wierzy radiowo-telewizyjnej. Skracam odrobiną terenu do Larysza i prosto do domu.
Zaskoczony byłem ile nowych twarzy i w ogóle osób było na Murckach. Sezon na skakanie rozpoczęty, wpierw kilka niewinnych hopek na przypomnienie, dość szybko przyszedł powrót do starej formy. Powrót kawałek lasem z Patrykiem.
Zawitałem dziś do Krzyśka aby dokonać konwersji kół do wersji bezdętkowej, jechałem klasycznie ścieżką rowerową do Jaworzna, potem nieco terenem pod cmentarz, kaplicznę, czarnym szlakiem do Maczek i asfaltem do niego. W ciepłym garażu rozłożyliśmy zabawki, on przy starej Meridzie grzebał a ja miałem sporo zabawy z taśmą, którą co najmniej 1,5 roku temu obklejałem obręcze zamiast opasek. Taśma tak dobrze trzymała że odklejając ją się rozwarstwiła i została cieńka warstewka którą musiałem skrobać paznokciem. Nie liczyłem czasu ale na dokładne oczyszczenie zeszło więcej jak dwie godziny. Standardowa procedura objęła oklejenie obręczy mocną taśmą z przeznaczeniem do tego celu i przykręcenie wentylków, które wyszukałem w internecie za ok. 4zł od sztuki. Na pierwszą próbę bierzemy przednie koło i oponę CST - Big Fat Tire, zwyczają oponę z drutem. Pompujemy kompresorem bez mleka i opona siada na obręczy i daje szanse, że się uda. Wraz z zalaniem mlekiem wyszły wszystkie nieszczelności w oponie, mam ją już 1,5 roku i kilka kolcy miała a nie wszystkie dziurki po nich zakleiłem łatką stąd mleko uciekało przez dziurki jak również przez łączenie z obręczą. Obracając oponą i przelewając mleko w środku na wszystkie nieszczelności po kliku minutkach syczenie ucichło i opona mam nadzieję uszczelniła się na dobre. Koło leżało tak jeszcze dobrą godzinę przewracając je na boczki i ciśnienie zostało co dobrze rokuje. Z drugim kołem w ogóle się nie udało, choć mam całkowicie nową oponę Maxxis - Lopes Bling Bling również zwyczajną na drucie to próba bez mleka się nie powiodła, opona nie docisnęła się do obręczy by chociaż na chwilę uszczelnić i dać szansę. Próbowałem też innych opon (High Roller, Muddy Mary, Nevegal) jakie Krzysiek miał na stanie i żadna nie chciała się dokleić do obręczy jakby sama obręcz była nieszczelna czy zaworek, czyżby nieco pogniecione ranty obręczy miały takie znaczenie przy uszczelnianiu? Prace skończyliśmy z efektem 50% bo jedno koło udało się w pełni a tylne zostaje na dętce do czasu aż kupię dobrą oponę przeznaczoną do tubelessa. Powrót do domu z małą modyfikacją, z racji że była to pierwsza przejażdżka z nowym napędem 1x10 chciałem sprawdzić możliwości podjazdowe więc za rurą skręciłem w prawo i zaliczyłem długi i nawet twardy podjazd. Zmianę na gorsze czuć bo najmniejsze przełożenie jakim teraz dysponuję to 0,76 a w starym napędzie 2x9 miałem 0,65