Pogoda zrobiła się mocno burzowa, zamiast jechać na Murcki wraz z Kubą zostaliśmy na lokalnej trasce. Szybko się znudziła więc ruszamy w niewielką pętelkę byle być blisko domu gdyby co z nieba zaczęło padać. Wyszło tak, że byliśmy już obok ogródków działkowych Rozalia a niebo się uspokoiło, ruszamy na Murcki.
Bez napinki dojechaliśmy na miejsce, było pusto, jedynie na dole był jeden endurak, z którym kiedyś się już tu widziałem. Trzy zjazdy pozwoliły szybko wyczuć nowy sprzęt na pokładzie, jest tak jak powinno być czyli wystarczająco miękko :)
Powrót przez Wesołą, Krasowy, stary tor motocrossowy i Larysz.
Po grilu pojechałem skakać na Murckach, głucho cicho nikogo nie było. Uzbrajam się w ochraniacze i słyszę "to i tak nic ci nie da" od dołu Robert podjeżdżał na sowim XCku. Zamieniliśmy dosłownie trzy słowa, spieszył się do domu bo czeka go podróż do Dortmundu już następnego dnia o świcie. Zjechałem w sumie dwa razy, stwierdziłem że trzeba pojeździć a skakanie zostawić gdy kogoś zastanę lub z kimś przyjadę, poza tym ale nudne i długie jest wypychanie z samego dołu trasy na górę, samemu to się można zanudzić. Więc do Lędzin jechałem sobie lasem, ścieżką jaką sobie kiedyś na dziko sprawdziłem. Podjazd na Klimont i rozmyślanie o napędzie, czy w 1x9 nie zabraknie mi lekkich przełożeń. Dodatkowo sprawdza się dzisiejszy mini upgrade napędu - mocno zużytą zębatkę 34t zamieniłem na zakupioną używaną lecz w bardzo fajnym stanie zębatkę 32t. Nawet nie zauważyłem różnicy w przełożeniach więc motyw 32 ząbków na korbie przy napędzie 1x9 zdaje się sensowny. Wracam w strone domu przez Imielin, słyszę głośną muzyke i przypominam sobie o dniach miasta, ale jakoś nie ciągnie mnie jechać oglądać co się dzieje i kto gra. Jadąc przez pola przy autostradzie prawie zaliczam glebę, jadąc po zarośniętej gruntówce zmieniałem pas by nie dostać od gałęzi. Zaskoczył mnie rów ukryty pod wysokimi trawami, wpadłem i czułem jak koło szoruje o jego krawędź i nie che się wspiąć. Rower się przechyla i się ewakuuję zeskakując na nogi, robię jeszcze z pędu kilka kroków nie wypuszczając roweru z ręki. Prawa z nie wyjaśnionych przyczyn chciała dalej jechać na rowerze - i słusznie bo nie szorował on po ziemi. Do powrotu został krótki odcinek terenowy przemieszany z szosą.
Sponsorowany przez Tauron wyścig bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Jak na taką lokalną imprezę było bardzo dożo osób (prawie 350) i było profesjonalnie dzięki elektronicznemu pomiarowy czasu poprzez chip zakładany na kostkę.
Rano dostaję sms od Tomka z pytaniem czy jestem gotowy :D ? Dawno się nie widzieliśmy więc będzie okazja pogadać. Przyjeżdżam na 10:15 gdzie zostaje jeszcze 15 minut na zapisy, jest trochę tłoczno ale bez problemów udaje się dopełnić obowiązku i odebrać pakiet startowy, na który zawiera się numerek startowy oraz okolicznościowa koszulka z grafiką zawodów. Jeszcze przed odprawą techniczną łapię Patryka z Jaworzna i ku mojemu zdziwieniu nie przyjechał na lekkim fullu a na swoim rowerze enduro. W trakcie oczekiwania stoję już z Tomkiem, zaraz za mną Patryk, a przed nami chłopaki na mono, z nimi też kilka słów zamieniliśmy.
Przychodzi moment startu, jesteśmy wypuszczani w odstępach około 30 sekundowych, ruszył Tomek, potem Patryk i dopiero ja. Plan był taki aby się nie sforsować już na początku, tym bardziej że czeka podjazd i zjazd na którym można podgonić jeśli będzie się miało siły dokręcić. Start poszedł gładko bo asfaltowy, lekko z górki, rozkręciłem się do 40km/h i tyle utrzymywałem do pierwszego zakrętu. Z betonowych płyt wpadamy we właściwy teren, ładnie biorę zakręty 90' i czuję jak pięknie rower odwala robotę wybierając to co napotka pod kołami. Podjazd robię na 70% i pokonuje dość gładko, że zaraz za nim mam zapas sił by przywalić mocniej. Widzę Patryka ale jednak nie tak prędko się do niego zbliżam, na zjeździe jakby odstęp się utrzymywał.
Wnet zaczyna się kolejny piaszczysty podjazd, widzę Tomek stoi i patrzy na swoje przednie koło, wołam czy chce pompkę i przekazuję bo w potrzebie. Przed samym szczytem doganiam Patryka ale nie mam wiele sił by mu dobrze odejść i zdaje się on ciągle gdzieś tam za mną kręci. Ciekawie się zrobiło w parku niedaleko szpitala, tam jeden ostry zakręt z kamieniami na którym podobno dużo osób się wyłożyło, oraz delikatny spadek na którym trochę odpocząłem. Później nic szczególnego, krosiarz mnie powoli mijał ale odpuścilem mu bo wiedziałem, że siłowo mogę później nie wyrobić. Udało się go dorwać na ostatnim zjeździe gdzie pozwoliłem sobie dokręcić tak porządnie, że musiałem się ratować kładzeniem roweru i podpieraniem w zakręcie. Zostały tylko betonowe płyty i ciutkę asfaltu przed metą, gdybym zaoszczędził więcej sił rozkręcałbym się powoli już od początku tego odcinka, musiałem dać na luz i dopiero rozpędzać się na asfalcie, ale wiatr w twarz nie pozwolił na więcej niż 27km/h.
Dojechałem zadowolony i nie zniszczony na szczęście, wkrótce pojawia fajny aspekt zawodów o jakim zapomniałem, a są to wyniki wysyłane sms'em na własny numer tel. Czytam i okazuje się że w swojej kategorii jestem 14, a w open jestem 80, fajnie.
Odbieram pakiecik "finiszowy", jako że Tauron był sponsorem to wszystko w tym okropnym różu (madżenta):
Mini napój energetyczny z etykietą sponsora, frotka na nadgarstek też, kamizelka odblaskowa również.
Z nie różowych: medal jakby złoty (bardzo ładny moim zdaniem skoro każdy dostawał taki sam to zwykle daje się tandetne), dyplomik, duża butelka wody. To wszystko w różowej taście.
Dostaję info od Tomka, że nie poradził sobie z awarią bo rozciął oponę, że nie dałby rady jakkolwiek tego naprawić i pchał do domu. Dał znać abym się wybrał w jego kierunku to mi zwróci pompkę. Do czasu rozdania nagród i utytułowania zwycięzców było jeszcze czasu, dlatego wybrałem się do Centrum i potem szybko wróciłem. Zdążyłem na styk bo jak zjawiłem się na geosferze to zaczęli losować już nagrody, jednak nic więcej dziś nie wpadło w moje ręce. Z Patrykiem się znaleźliśmy i gadaliśmy ciągle o Rowerowym Podhalu i ich warsztatach.
Jeszcze przed zawodami dzwonił Robert, bo chciałby powtórzyć wyjazd na Murcki, odłożyłem tą wycieczkę bo nie wiedziałem ile będę miał sił i ochoty. Po zawodach dzwoni Krzysiek, że może by powtórzyć night ride? Proponuję mu wyjazd na Murcki skoro Robert też tam chciał dziś ze mną jechać, i tak późnym popołudniem zjawia się u mnie i jedziemy razem, a Robert dojeżdża po jakimś czasie
Na relację z dalszej części dnia zapraszam do wpisu u Krzysia
Murcki Trails, pierwszy roadgap zaliczony.
Ponownie zawitałem na Murckach, był Mikołaj to sobie razem pośmigaliśmy. Rozważałem kolejny skok i bardzo mi przy ogarnięciu go pomógł. Wpierw wzrokowe ogarnięcie jakby cały skok miałby wyglądać jadąc rowerem, wprowadziło mnie to w zakłopotanie, bo lądowanie widać na chwilę przed oderwaniem się kół. A co tam, jedziemy.
Oczywiście było to drugie podejście przy którym byłem filmowany, pierwsze z prowadzącym Mikołajem aby poznać prędkość z jaką należy najechać, i wcale nie musi być ona duża bo lekko wybija w górę.
Wyciągnąłem Roberta na rower, jednak przekonał się by wziąć fulla bo mamy jechać na Murcki Trials. Na miejscu spotykamy Patryka, który był ostatnio oraz sporo innych osób, jest też jego kolega Mikołaj. Mnie po ostatnich wizytach tutaj jeździ się coraz lepiej, apetyt też ciągle rośnie i próbuję coraz to trudniejszych rzeczy. Robert przygląda się i dopytuje Patryka i Mikołaja jak skoczyć z kładki, robi kilka próbnych najazdów, potem w końcu decydują się jechać we dwójkę aby wiedział jaką prędkością najechać. Ja się ciągle przyglądam i jak dotąd byłem już gotowy podjąć to wyzwanie, jednak ciągle był opór który dziś się przełamał tylko dlatego, że Robert nie mógł ogarnąć przede mną tej kładki ;P Dlatego wstaję biorę rower, i robię najazd zaraz za Mikołajem jego tempem, po lądowaniu wybuch śmiechu jak idiotycznie prosty jest ten skok. On chwilę później też ogarnął, pewnie też sprowokowałem tym że od strzała podszedłem do tego więc nie mógł być gorszy. Robert później pojechał bo nie miał tyle czasu a ja zostałem jeszcze pojeździć. Gadaliśmy o kręceniu własnych filmików, Patryk się ocknął, że ma ze sobą aparacik, więc ustawiliśmy go i nakręciliśmy..
Umówiłem się z Piotrkiem by pojechać na Murcki polatać. Na nowym sprzęcie z początku mniej odważnie, ale jak się rozkręciłem to poszło już lekko. Można powiedzieć, że dopiero teraz się rozkręcam z umiejętnościami i odwagą do skakania.
Umówiłem się z Piotrkiem by zaprowadzić go na Murcki bo jeszcze nigdy tam dobrze nie trafił a słyszał o miejscówce. Umówiliśmy się blisko mnie, na moście nad A4. Z małym poślizgiem ruszamy na Morgi, i dalej ulicą Graniczną do lasku. Droga leci szybko i o dobrym czasie jesteśmy na miejscu. Sam przyznał, że trochę daleko i nie ma kondycji by sobie często przyjeżdżać, ale bardzo mu się spodobało i zamiast w góry chętnie będzie się tu zjawiał. Zrobił kilka rundek i widząc niepewną pogodę wracamy. Fajną szybą ścieżką przez las na stawek w Wesołej. Później asfaltem obok przekaźnika radio-tv na Krasowy. Na Kosztowach chwila zawahania, bo proponuję mu powrót tak jak przyjechał, on zaś myśli jechać na Jeleń przez Dziećkowice. Ostatecznie jadę z nim i wykorzystuję skrót mostkiem kolejowym nad Przemszą i bardzo sprawnie znajdujemy się na Łęgu. Postój kilkunastominutowy na pogawędkę i każdy jedzie w swoją stronę. Gdy minąłem elektrownię zacząłem mocno opadać z sił, końcówkę jechałem jak pijany - nie trzymając linii prostej a zsiadałem jak stary dziad. Wpadłem do domu zjadłem kolację i się zregenerowałem, natomiast następnego dnia jeszcze czułem zmęczenie w udach.