Wpisy archiwalne w kategorii

Górskie wojaże

Dystans całkowity:1512.42 km (w terenie 918.00 km; 60.70%)
Czas w ruchu:121:29
Średnia prędkość:12.45 km/h
Maksymalna prędkość:58.80 km/h
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:48.79 km i 3h 55m
Więcej statystyk

Enduro Trials 3# Bielsko-Biała 2015

Sobota, 2 maja 2015 · Komentarze(0)
Zawody, to brzmi dumnie, jednak wcale tak się nie czuję po tym jak przejechałem i jaką lokatę zdobyłem. To w końcu jak jechałem? Zachowawczo, bo na taką jazdę mnie stać gdy jest ciężki teren, było mało momentów, w których szarżowałem, i mało momentów przy których czułem flow i dobre wykorzystanie momentu.
Tragedii nie ma bo nie zająłem ostatniej lokaty, jednak pozycja w 2/3 stawki nie cieszy. Po zawodach wiem, że muszę popracować nad większością aspektów aby się poprawić, w pierwszej kolejności aspekt fizyczny. Wyszło iż samo kręcenie pedałami to za mało, wytrwanie całego oesu na rowerze i nieustanna walka o utrzymanie się na nim pochłania dużo sił. Szybko poddawały się uda, jak się już przyzwyczaiłem i jechałem swoje to do tego ręce dawały popalić. SIŁA i WYTRZYMAŁOŚĆ.
Trudno będzie w chwilę zmienić swoją technikę, będę myślał jak to realizować i czy tylko na rowerze czy poprzez ćwiczenia indoor w pokoju.
Pozostaje chyba najtrudniejsza rzecz na sam koniec - psychika. To jak pojadę siedzi zakodowane w głowie, jest to bariera zdrowego rozsądku przy którym czujesz, że dojedziesz płynnie i się nie rozwalisz, kurczowo się trzymasz nielicznie pozwalając sobie na jej przekroczenie. Jeżdżąc w ten sposób wyrobiłem sobie nawyk trudny do pokonania - wykorzystuję dużo umiejętności dające dużo bezpieczeństwa a mało efektywną jazdę. Oczywiście trzeba ćwiczyć aby te efektywne umiejętności były również tymi bezpiecznymi, jednak wiele razy się czegoś boisz a gdy raz to zrobisz jest to już pestka. Jednak zmienisz miejsce lub się wystraszysz i to samo nie jest już takie łatwe i znów trzeba się przełamać.
W tej chwili żałuję, że takiej rozkminy nie miałem zimą, kiedy czas spędzany w domu mógł być wykorzystany na przygotowanie fizyczne, chociaż małe i wejść w nowy sezon z innym podejściem.
Mogę również nie podjąć żadnych działań, jeździć beztrosko jak dotychczas i mieć dalej z tego taką samą frajdę. Myślę, że czas spróbować nieco innego podejścia, spróbować choć w części realizować jakieś postanowienia i zobaczyć czy poczuje się smak sukcesu, własnego sukcesu.

Już po pierwszym OS'ie było wiadomo, że nie dogonię Krzyśka i innych aby wspólnie z nimi dojeżdżać do kolejnych odcinków. Szczęśliwie skumałem się z Dawidem który jest lokalesem z Bielska, z nim kulałem się nam odcinki i komentowaliśmy jak na poszło na odcinkach i inne rowerowe pogawędki.






Objazd trasy zawodów Enduro Trials

Piątek, 1 maja 2015 · Komentarze(0)
Pierwszy kontakt z górami w nowym sezonie, gdybym miał wybierać warunki to na pewno byłoby sucho. Ale wybierałem zawody w jakich chcę się zmagać to też dzielnie trzeba podejść do tematu.

OS1.
Zaczynamy od podjazdu na Kozią Górę, częściowo wypychając, Jest pochmurnie, wilgotno ale nic nie pada na głowy, łatwo odnaleźliśmy start najdłuższego odcinka jutrzejszych zawodów.
Wpierw po wywrotce z uśmiechem na twarzy przyjąłem do świadomości, że jest ślisko stąd ten upadek. Przy kolejnym dzwonie w drzewo okazało się że byłem w błędzie, jest bardzo ślisko a żaden korzeń ci nie odpuści. Cała trasa wymagająca kondycyjnie, choć nie jest bardzo trudna to w tych warunkach sprawia problem znaleźć swój rytm. U dołu odcinka nieco elementów do skakania chętnie próbujemy: wybicie z pnia i przeskok nad małym przepustem ogarnięte.

OS4.
Podjazd ten sam co na poprzedni odcinek, jedynie na końcu odbijamy w przeciwnym kierunku i jedziemy kilka minut dalej. Ciut rozmawiamy przed startem z innymi oraz poznajemy Rafała, który przyłącza się do nas i kolejne OS'y jeździmy we trójkę.
Ruszamy i z samego początku prosta dzida w dół po wąskiej ścieżce, pojawia się trochę kamieni i wpadamy do lasu, trasa się wije kamyków i kamieni delikatnie przybywa do momentu aż Krzysiek łapie snejka. Zdarzyło się to przed dwiema hopkami, oglądam je jednak rezygnuję z opanowania ich, jak dla mnie zbyt trudne. Reszta odcinka bez niespodzianek, jedynie kilka długich zakrętów z których znosiło.
Krzysiek kontaktuje się z Borkiem, do następnych odcinków jest sporo drogi i proponuje aby podjechać gablotami. Znając nieco tereny ogarnia na mapie najlepsze miejsce i jedziemy za nim.

OS3.
Podjazd na pół z wypychem, choć czasami więcej jazdy mija dość szybko. Początek tego odcinka porównałbym z początkiem OS1, choć jest mniej kręty. Jest kilka charakterystycznych momentów. Pierwszy to wylot na krótką polanę z dużą prędkością przez jagódki, zaraz za wybijająca mulda. Drugi to dość spory drop z lądowaniem na pochyło a za nim niska banda w lewo. Ostatnim momentem, o którym każdy będzie wspominał jest mokro-błotna ściana na której trzeba skręcić z trawersu w jej dół w wcelować w krótką kładkę. Dalsza część za ścianką jest jeszcze trochę kręta i pochyła, ale czym bliżej mety tym prościej i płasko.

OS2.
Odcinek na którym myślałem czy nie zagotuję hamulcy, choć dużo band i wyraźnie zaznaczona ścieżka to stromizna nie pozwalała często odpuścić hebla bo momentalnie nabierało się prędkość, z którą sobie nie radziłem. Nieco niżej przyjemniej, przyjemnie kręto i wyraźnie szerzej. Kilka błotnych kałuż, które najlepiej jak się uda przeskoczyć.




Rychlebské stezky

Sobota, 7 września 2013 · Komentarze(0)
Kolejny dzień urlopu w Wilczej i kolejna enduro miejscówka u Czechów. Dojazd nie sprawił problemów, miejsce parkingowe znaleźliśmy jakieś 2km od samego centrum ścieżek, nie wiedzieliśmy że będzie przy nim będzie gdzie zostawić samochód.
Aby rozpocząć zabawę na zjazdowych ścieżkach trzeba nam dotrzeć na górę, początek to zwyczajny terenowy podjazd gdzie zmieści się nawet samochód, dopiero nieco wyżej zaczyna się przygotowany szlak o nazwie Trial Dr. Wiessnera, który jest trawersem. Na samym początku tego szlaku atrakcja w postaci przeprawy przez strumyk, później kręcąca się ku górze ścieżka prowadząca przez las, miejscami wychodzi na odkryty teren skalny gdzie jedziemy po specjalnie przygotowanych kładkach. Blisko końca tego szlaku w mocnym cieniu znajduje się źródełko wypływające ze skał, można z niego pić bez obaw - wypróbowane.






Wyżej trochę zaskoczeni, bo przyszło nam kręcić po asfalcie, ale nie było go wiele. Na pierwszy ogień coś prostego, zielony szlak. Jest troszkę techniczny, problemem jest utrzymać dobre tempo. W połowie zjazdu szlak się kończy i rozpoczyna kolejny o nazwie Sjezdy, porównałbym go do tego co można spotkać w Beskidach, ciut klasycznej rąbanki, trochę korzonków i sporo szybkich zjazdów dzidą w dół przerobionych na długiego singla.



Jesteśmy na dole, musimy ponownie podjechać na górę trasą Dr. Wiessnera. Jest na tyle urozmaicona, że się nie nudzi nam. Spotykamy chłopaków z polski, z którymi gadaliśmy na samym początku gdy Krzysiek podpytywał o szczegóły co gdzie i jak, postanowiliśmy dołączyć do nich gdyż jadą na słynnego Super Flow.


Podjazd taki sam, tylko trzeba zaatakować jeden stromy podjazd, który właściwie trzeba w znaczącej części wypchać. Jesteśmy chyba na najwyższym punkcie ścieżek w Rychlebach, zanim wspomniany Super Flow czeka nas Wales - techniczny szlak z dużą ilością naukładanych kamieni, generalnie jest czad chociaż ja nie daję rady jechać tak szybko jak reszta. Dojeżdżamy do kładki widokowej z której są spoko widoczki, a zaraz za kładką wyzwanie w postaci technicznego uskoku. Miałem opory ale udało się zjechać ten element.


Przed Super Flow jest zbudowana drewniana brama, która sugeruje już pewną wyjątkowość tego szlaku. Zanim ruszymy odpoczywamy i posilamy się, spoglądamy też w mapę aby ogarnąć inne możliwości przy kolejnej pętli.



Ruszamy, pierwsze obroty korbą troszkę pod górkę, są dwie bandy ale coś jest nie tak, przecież to w ogóle nie jest zjazd tylko jakaś ścieżka na lekkim podjeździe która udaje coś na co czekaliśmy. Okazuje się, że zjazd zaczyna się 200m dalej natomiast drewnianą bramę postawili na skrzyżowaniu aby bez domysłów było wiadomo gdzie jechać.
I zaczęło się, czułem jak prędkość wciska mnie w bandy które pojawiały się co chwila w dołach między lekkimi wzniesieniami, aż się bałem czy na grzbietach nie stracę kontaktu z podłożem bo przejeżdżało się po nich na lekkim łuku i na spadku zaraz się kładłeś do bandy. Radocha była niesamowita ale szybko się skończyła. Zgodnie z mapą trzeba jechać jakimś szutrem, który trochę psuje cały urok bo co to za super ścieżka, która jest poszarpana na fragmenty. Po jakimś kilometrze z małym podjazdem widać odbicie w las. To co tam było przerosło moje oczekiwania, opisany wcześniej fragment był jedynie przedsmakiem przed właściwą częścią. Dużo zakrętów i nawrotów z wysokimi bandami, pomiędzy nimi świetne proste z jakimiś miejscami do wybicia lub przypompowania... tak długi jest ten szlak, że robimy przerwy bo siłowo nie wyrabiamy tyle zakrętów nawijać rowerem. W niższej części jest możliwość odbicia do centrum ścieżek by szybciej ruszyć na podjazd ale jedziemy dalej. Ten fragment ma już zdecydowanie mniejszy spadek ale więcej krótkich zakrętów występujących jeden za drugim, więc jedzie się szybko zagęszczonym w zakręty slalomem by nie wypaść z wąskiej ścieżki i przywalić w drzewo.
Koledzy jeździli już od rana i mają już więcej kilometrów za sobą dlatego decydują się zrobić mniejsza pętlę, natomiast my mamy apetyt na powtórkę Walesa i Super Flow więc się odłączamy. Oszacowaliśmy czas jaki zejdzie nam ta pętla i wyszło, że aby zrobić chociaż jeszcze małą po tej, to nam go nie wystarczy. Dlatego będzie to ostatnia pętla, podjazd zrobimy na luzaku a nadmiar czasu wykorzystamy na robienie zdjęć. Jedziemy dokładnie tak samo jak z chłopakami, na kładce widokowej na Walesie zostajemy na dłużej i odpoczywamy, jest fajnie chociaż przydałoby się słońce, które przy poprzednim razie tu jeszcze świeciło a teraz jest już za drzewami.



Zdecydowanie mogę powiedzieć, że single pod Smrekiem mają się słabo w porównaniu do Rychlebskich ścieżek pod względem emocji i flow, tam raptem jeden szlak był w stanie dorównać temu co średnio znajdziemy tutaj. Smrek jest fajny bo jest i płynny i trochę interwałowy, przede wszystkim niewymagający technicznie, ale takiego łubudubu jak w Rychlebach tam nie znajdziecie. Dobrze, że te miejsca odwiedziliśmy w takiej kolejności a nie odwrotnej, bo inaczej na Smreku byśmy się nudzili.



Pilsko z EMTB

Sobota, 20 października 2012 · Komentarze(4)
Z racji, że pogoda na dojazdy pociągiem w tym okresie nie jest sprzyjająca jak i krótki dzień znacząco ogranicza chęci na takie dojazdy, decydujemy się na podróż samochodem. Początkowo mamy jechać sami, jednak okazuje się że ludzie z EMTB zwołują się by uderzyć na Pilsko, więc i my dołączamy do nich.
Start VW Polo spod bramy niby opóźniony, ale droga idzie sprawnie i się nie spóźniamy docierając na czas.
W skrócie, zaczekaliśmy na wszystkich, pojechaliśmy stadem zdobyć Pilsko, nie jechało się ciężko, sporo podjeżdżaliśmy w siodle i nie było aż tam mokro. Samą końcówkę musimy wnosić rowery na Pilsko, tam napawanie się widokiem Tatr, sesja foto i jazda w dół. Zaliczam dwie gleby z odstępem około 3 minutowym. Krzychu już ze mnie rży, ale dał mi powód bym śmiał się również z niego. Gleba za glebą w odstępie nawet półminutowym, po przejechaniu niespełna 3 metrów :D
Jak emocje opadły i skierowaliśmy się znów na schronisko pod Pilskiem to poczułem się głodny, było sporo czasu to się najadłem. Przed nami został jedynie zjazd na którym sobie nieco odważnie pozwoliłem i się przełamałem po tych glebach, po długich chodach pięknie spadał się rower na każdy stopień równocześnie każdym kołem. Szybko zleciał czas i byliśmy już na asfalcie, krótki sprincik szosą i byliśmy już na parkingu.

Zdjęcia jakie zostały popełnione i są w mojej galerii prezentują się tak (uwaga photo.bikestats generuje miniatury w odwrotnej kolejności):


Dodam jeszcze moim zdaniem najlepsze zdjęcie z całego tripa, wykonał je Carlos Krzyśkowi


A oto reszta zdjęć od uczestników:

Zdjęcia od Michała

Zdjęcia od Adriana

No i rarytas jakich nigdy nie miałem na blogu. Film ze zjazdu, kieruje Adrian który bardzo dobrze śmiga po tych górach.

Ostatnie wakacyjne góry

Niedziela, 2 września 2012 · Komentarze(0)
Koniec wakacji trzeba jakoś przeboleć, najlepiej wybrać się na tripa, którego Krzysiek nazwał "Festiwalem zjazdów". W pośpiechu pędzę na pociąg do Sosnowca, jestem kilka minut przed pociągiem i zgodnie z planem ruszamy do Wisły Głębce. Na miejscu jest również Paweł, który przyjechał samochodem.
W planie jest dostać się na Baranią Górę, droga szlakiem idzie sprawnie choć trzeba czasu nim tam dotrzemy. Po drodze robimy większy postój na ciepły posiłek ze schroniska na Przysłopie. Na kamienistym zjeździe Krzysiek rozcina oponę z dętką, ale wszystko udaje się załatać. Przed szczytem robi się stromo, że kawałek trzeba pchać, ale sama końcówka jest względnie płaska i ciekawa. Tylko tu widziałem kłody ułożone w poprzek szlaku, ciekawie się jechało tym bardziej, że w mocno podmokłych miejscach kłody te pływały.



Szczyt jak szczyt, widoków ze względu na pogodę nie było, po płaszczeniu dupy na jakieś ławce ruszyliśmy niebieskim w dół i było fajnie, choć nie do końca bo nie pamiętam już, ale chyba na mokrej końcówce wywinąłem orzełka ale się pozbierałem.
Niżej przed asfaltem spotykamy ekipę Bes.Endu, Kura pokrzywił obręcz i ją usiłował prostować, koledzy mu w tym pomagali dobrym (szyderczo) słowem. Było wesoło i w końcu mu się ta sztuka udała, jedziemy teraz wspólnie w kierunku Skrzycznego, i cieszymy się bo planowo mieliśmy zjechać nisko asfaltem i ponownie na górę targać, a oni prowadzą nas dobrym szutrowym skrótem gdzie na początku asfaltu odbijamy i już nabieramy wysokości. Ich tempo jest bardzo wycieczkowe i sami nas namawiają abyśmy się oderwali i szybciej sami pojechali.
Pech chciał, że sami się potraciliśmy, w końcu za decyzją Krzyśka na szago przeciskamy się przez powalone drzewa i stromo do góry, wpadamy na otwartą łąkę i znajdujemy szlak. Gdy się wypłaściło robimy kolejny postój po morderczej walce z wysokością. Przed Skrzycznym doganiamy Bes.Endu, którzy wyprzedzili nas gdy byliśmy w lesie, dosłownie i w przenośni bo sporo czasu zeszło nam na odnalezienie się na trasie do Skrzycznego.





Fajną atrakcją tego wyjazdu jest ciekawe zjawisko, będąc tak wysoko wszystkie chmury były poniżej nas i podziwiać mogliśmy kłębiaste morze, a gdzieś w oddali wyspy ze szczytów gór.


Czasu do zmroku coraz mniej, posiedzieliśmy nie za długo na szczycie a potem zjechaliśmy czerwonym do Buczkowic. Pospieszyliśmy się na asfalcie do Łodygowic ale byliśmy i tak za późno aby zdążyć na pociąg. Mając perspektywę długiego oczekiwania na kolejny wróciliśmy do mijanej chwile temu Żabki po bronki, oj na peronie zrobiło się wesoło, czas szybciej płynął ale nie aż tak szybko, by nie zdążyć wrócić do sklepu po kolejne :)

Piwka nas rozłożyły, że w pociągu cicho siedzieliśmy i odpoczywaliśmy. Wysiedliśmy w Katowicach i wspólnie dojechaliśmy do Ikei, potem każdy w swoją stronę.

Czantorini jagodzini, czyli jeść jagody i zdobyć Czantorię

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(0)
Trip ciekawy i wyjątkowo długi. Nie wiem jak to się stało, że dołączyła do nas nieznajoma osoba (dziewczyna), prawdopodobnie Krzysiek dał info na forum, że jest wyjazd i kto chce może się przyłączyć. I zgłosiła się Sandra, która wsiadła do naszego pociągu w Katowicach. Jeździ XC na bardzo leciutkim Treku, lubi się zmęczyć jeżdżąc nie tylko maratony bo i po górach.
Wysiadamy na stacji Ustroń Polana i kierujemy się czerwonym szlakiem na Równicę, stromy podjazd daje się w dużej części podjechać, ale są fragmenty które lepiej pokonać z buta.

Na szczycie dzięki pięknej pogodzie robimy sobie odpoczynek i możemy się napawać widokami.
Niebieskim szlakiem w stronę Orłowej i Trzech Kopcy pokonujemy na luzaku, Sandra spoko nam wtóruje.
W trakcie drogi zaliczyłem komiczną glebę, Krzysiek przejechał przez dużą kałużę na trawiastym odcinku podrywając mocno przednie koło, chciałem zrobić tak samo tylko nie równo poderwałem. Gdy koło opadało byłem już nieco przechylony na bok, nie złapało przyczepności i położyłem się z rowerem, po tej mokrej trawie wykonałem śmieszny ślizg.

Na Kopcach robimy szybkie grupowe zdjęcie dzisiejszej ekipy.

Dalej jedziemy przez Smerkowiec, Czupel i Grapę do Wisły. W mieście wpadamy po zakupy, coś do jedzenia i jakieś piwko na później.
Wspinamy się na Kiczory, jedzie się przyjemnie, po drodze zwęszyliśmy jagody więc nie mogliśmy odpuścić takiej okazji - co widać po zabawionych ustach.



Na Krykawicy naszła nas ochota na jakąś serię zdjęć na tych skałkach, było trochę zabawy by ustawić aparat i wdrapać się na górę z rowerami, ale było wesoło.

Jedziemy na Stożek, później zjazd w stronę Małego i Cieślara, który się nam podobał. Kolejno Soszów (pamiętam to schronisko jak byłem kiedyś dawno z rodzicami), Przełęcz Beskidek i dość męczący podjazd (bo z wypychem też) na Wielką Czantorie.

Ostatni szczyt dzisiejszego tripa zaliczony więc zostajemy dłużej i odpoczywamy przy piwku.

Zjazd wykonujemy polaną, jest zabawnie bo zablokowaliśmy tylne koła i bawiliśmy się w drifty. Później poszliśmy na strzałę w dół, pięknie się zjeżdżało i efekt przybliżającego się miasta w dole był niesamowity.Nie było to zbyt mądre bo hamulce mi się już zagotowały i na dole klamki dotykały już gripów i z ledwością się zatrzymałem na końcu zjazdu. Smród i sąd spalonych hampli jeszcze nam przez jakiś czas towarzyszył. Sandra była bardziej rozważna i dojechała kilka minut po nas.
Na pociąg powrotny nie musieliśmy się już tak bardzo spieszyć, bo podczas zjazdu słyszeliśmy jego syrenę i widzieliśmy jak odjeżdża. Mówi się trudno, za jakiś czas odjedzie kolejny. Jednak na stacji się okazało, że był to ostatni i jest problem dokąd się udać by złapać jakiś powrotny w stronę Katowic.
Krzysiek wbił na internet i niepocieszająca informację dał, iż trzeba jechać do Bielska-Białej i się pospieszyć aby zdążyć na pociąg. Dosyć zmęczeni po takiej wyrypie w górach przyszło nam jechać spory kawałek. Na szczęście było płasko i aż się dziwię, że na takim dystansie jaki nas jeszcze czekał mieliśmy siły by kręcić pod 30km/h. Sandra nieźle dawała czadu, właściwie to musiałem się pilnować, bo wyglądało że do Bielska nie utrzymam jej tempa. Cały czas jedziemy zielonym szlakiem GreenWays do Skoczowa, dalej Podgórze, Grodziec, Świętoszówkę, Jaworze. Wjeżdżamy do Bielska ale od nieznanej nam strony, jest już lekko ciemno i wpadamy na ładnie oświetlony rynek, szybki przelot przez niego i jak tylko rozpoznaliśmy główną drogę to się ucieszyliśmy, że uda się dojechać na czas.
Na spokojnie już kupujemy bilety bo jesteśmy z dobrym zapasem czasowym. Udajemy się na perony i czekamy, właściwie jest już ciemno.

Wysiadamy w Piotrowicach, dobrze że odebrał nas tata Krzyśka bo już byliśmy wykończeni.

Lekko spontaniczne góry - Szyndzielnia, Salmopol, Brenna, Równica

Niedziela, 22 lipca 2012 · Komentarze(0)
Pogoda taka nieco jakby miała się popsuć, ale ogólnie bardzo przyjemna - przynajmniej upał nie doskwierał i troszkę błocka się znalazło.
Rozpoczynamy podjazdem na Szyndzielnię, szlak nam się trochę gubił z oczu ale bez wielkich kłopotów dojechaliśmy. Fragment do Klimczoka pokonujemy z przyjemnością, bo jest właściwie płaski w porównaniu do podjazdu jaki już przejechaliśmy.



Kierujemy się czerwonym szlakiem na Salmopol, jechaliśmy już nim ale w przeciwnym kierunku i był nieprzyjemny z powodu korzeni i uskoków na które trzeba było podnosić rower. Dziś sytuacja odwrotna, wszystkie korzenie i uskoki terenu pięknie pokonujemy na rowerach co sprawia radochę.
Zjazd pozwolił na zwiększenie prędkości i oczywiście komuś musiał się przytrafić snejk, dziś nie mnie.
Chata Wuja Toma - robimy małą szamę i wyciągamy mapę aby ustalić gdzie dalej, ponieważ dziś nie jedziemy sztywno narzuconej trasy.
Spoglądając na poziomice i chęć poznania czegoś nowego decydujemy się zjechać do Brennej i opłacało się, bo czarny szlak do którego musieliśmy jeszcze trochę dojechać pozwolił dobrze grzać w dół. Na polanie robimy kolejny postój na jakąś szamę.Dalej też jest gdzie pogrzać w dół, na zmianę teraz ja przysnejczyłem a Krzysiek gdzieś dalej pognał w dół.

Jesteśmy w Brennej i jest za wcześnie aby kończyć tripa, zdecydowanie chcemy podjechać na Równicę i z niej zjechać, obieramy trasę zielonym szlakiem, dalej niebieskim. Na szczycie rozbijamy się na polanie, słońce wyszło i fajnie pogrzało więc z przyjemnością siedzimy nie licząc czasu.
Czas ruszyć w dół, mniej więcej wiemy czego się spodziewać ponieważ podjeżdżaliśmy już tym szlakiem, pewne jest to, że będzie stromo. Krzychu poszedł ostro i prawie miał bezpośredni kontakt z pieszą idącą ku górze, bo chciała mu wskoczyć pod koło. Jesteśmy na dole i jest sporo czasu do odjazdu pociągu, aby się nie nudzić wpadamy do sklepu po piwka.
Pociąg przyjechał napchany, w nim sporo rowerzystów na zjazdówkach i innych tęgich maszynach, z którymi sobie pogadaliśmy dzięki czemu podróż się nie dłużyła. Wysiadamy w Sosnowcu i jedziemy w swoje stronny

Czerwonym szlakiem ze Zwardonia do Rycerki

Sobota, 14 lipca 2012 · Komentarze(2)
6:10 siadam na rower i jadę na Rondo w centrum Mysłowic, przybywam punktualnie i rozglądam się za Krzyśkiem. Skoro go nie ma to jadę wyżej aby zobaczyć go czy nie pnie się już Mikołowska. Ale nie ma go i nie ma, jadę zobaczyć czy przypadkiem przy rondzie się nie ukrył i też go nie ma, na szczęście pojawia się raz dwa i jedziemy już do Piotrowic przez Janinę.
Pociąg przybywa gdzieś po 6 minutkach i pakujemy się do bagażowego, jest tam kilku rowerzystów ale ścisku nie ma. Po trasie dosiadają się kolejni amatorzy "broweru" i wypijają chyba po 3 na głowę zanim wysiedliśmy z nimi w Zwardoniu. My udajemy się do sklepu bo przyda się coś słodkiego jeszcze przed szlakiem. Wskakuję i kupuję 2 drożdżówki, pączka i półfrancuskie. Dziele się z Krzychem po czym on wskakuje do sklepu i on kupuje słodkości i się też ze mną dzieli. Nasi amatorzy piwa też zahaczyli o ten sklep robiąc nie małe zapasy. Przepchane sakiewki i plecaki od piwa robią na nas niemałe wrażenie mimo że to dwudniowy trip jak dosłyszeliśmy.
My wolimy piwo w nagrodę na szczycie niż pić by jechać, więc żwawo pokonujemy asfaltowy początek czerwonego szlaku bo dziś mamy naprawdę kawał drogi do pokonania. Zaczyna się teren i wkrótce mocny podjazd który dokończamy wypychając. Trzeba się szanować więc odpoczynek jest wskazany
Po stromym podjeździe © Kysu

Czas na odpoczynek © Kysu

Siadamy na rowery i kręcimy dalej, mijamy pieszych turystów i mamy pierwszy zjazd więc grzejemy. Fajnie się jedzie tylko Krzysiek na dole łapie snejka więc mamy przymusowy postój. Pomagam mu ale czas nam ucieka bo jego zapasowa dętka nie trzyma powietrza a wyprzedzeni turyści właśnie wyszli na prowadzenie. Daję mu moją zapasową i jest jak należy, podganiamy na płaskim odcinku a na kolejnym podjeździe łapiemy już tych turystów.
Zapewne po drodze minęliśmy Beskid Graniczny (875) a jadąc wzdłuż Polsko-Słowackiej granicy docieramy na szczyt Kikula (1087). Spoglądamy na mapę i weryfikujemy przebytą drogę, jesteśmy gdzieś w połowie na Wielką Raczę więc nie ma tragedii. Jedziemy w dół i po drodze robimy postój na zdjęcia bo ukazały się ładne widoczki
Ja na tle panoramy gór © Kysu

W dalszej części był zarąbisty wąski singiel poprowadzony trawersem, znalazła się też wąska kładeczka, która prezentowała się właśnie tak
Kładka na czerwonym szlaku © Kysu

Stoje na kładce © Kysu

I wspomniany chwile temu singiel, który wiódł się też za kładką
Krzychu22 na singlu © Kysu

Beztrosko mijają kolejne obroty korb a Wielka Racza to już tylko jeden większy podjazd i wyczekana przerwa pod schroniskiem
Schronisko na Wielkiej Raczy © Kysu

Popas na W. Raczy © Kysu

Wymarzone piwko i planowanie co dalej © Kysu

Jeszcze podjazd na punkt widokowy i krótkie spojrzenie na okoliczne góry
Widok ze szczytu Wielkiej Raczy © Kysu

Ruszamy dalej, szlak jest hojny i obdarza nas możliwością harców przy dużej prędkości, notabene 50km/h było dziś niejednokrotnie osiągane. Krzysiek zaliczył pięknego drifta gdy szlak mu nagle chciał uciec w lewo, ja spokojnie wszystko kontroluję bo widzę co mój przewodnik na czele wyprawia ;) Jednak kiedyś musiał nadejść ten czas, że coś mnie na szlaku zaskoczy. Był gładki uskok z niecką na którą spadłem starając się jakoś zdusić wychylając tyłek za siodełko i uginając nogi, zawieszenie dobiło i pośladek spotkał się z oponą. Przez chwile jakby chciał spode mnie wyjechać bo prawy pedał się wypiął, ale trzeba było szukać ratunku bo twardy szlak nie był bezpiecznym miejscem do jazdy na jednej nodze. W ułamek sekundy trafiam w jagodziny i okrzyk radości bo czuję że sytuacja będzie opanowana, ślizgiem po mokrej trawie przez jagody zatrzymuje się do zera.

Gdy ochłonąłem a Krzysiek przestał śmiać ruszyliśmy, jakoś prócz rożnych piechurów i krótkich rozmówek z nimi nic mi się nie przypomina
Full suspension w pełnej krasie © Kysu

Przerwa na oglądanie gór © Kysu

Ale zapewne jechaliśmy przez Halę Śrubita, Abramów (1084), Jaworzynę (1173), kolejną Kikulę (1119), Przełęcz pod Banią, oraz Przełęcz Przegibek gdzie na chwilę straciliśmy szlak bo łatwo się zapomnieć na jeździe ;) Majcherowa (1105) oraz pominięta Wielka Rycerzowa (1226) bo nie chciało nam się piąć mocno w górę a ja zupełnie zapomniałem, że byłby potem gładki zjazd do Hali Rycerzowej
Hala Rycerzowa © Kysu

Myślimy już o naszych żołądkach, napotkaną parę młodych turystów pytamy co i jak, sami udają się do Bacówki na Rycerzowej, a my po chwili namysłu też tam jedziemy, okazuje się że to rzut kamieniem tylko nie było jej widać bo jest w dole
Bacówka na Rycerzowej © kysu

Robimy ostatni duży posiłek i odpoczywamy tam około pół godziny, ja męczę dwie kromki, które mimo głodu nie jestem w stanie pochłonąć. Widać jak pogoda się psuje, ciemne chmury zakrywają niebo, zmaga się wiatr i robi zimno. Zarzucam dodatkową koszulkę na siebie a Krzyśkowi z zimna szczęka lata i do tego jest wesoło bo próbuje coś powiedzieć :D

Opuszczamy to miejsce i pniemy się znów w górę, na tą halę i wyżej na Małą Rycerzową (1207). Czeka nas już przyjemna droga w dół - Jaworzynka (1117). Zgodnie z Krzyśkiem spostrzegliśmy, że fragment trasy jest bardzo podobny do tego na Smrekowiec, gdzie prowadził nas Aegis zielonym szlakiem. Trafił się bardzo kamienisty odcinek na którym trzeba było uważać na luźne kamienie
Oto taki niewinny techniczny zjazd © Krzychu22

Dalej pędzimy w dół, spadek wysokości jest spory aż zatyka mi uszy ze zmiany ciśnienia, szlak uciekła nam gdzieś z oczu podczas tego pędzenia. Dojeżdżamy jeszcze troszkę drogą, którą ściągają prawdopodobnie drzewo z wycinek. Czujny Krzychu - przewodnik wyprawy szybko łapie za mapę i stwierdza, że tą zabudowę którą widać to jest ta na mapie gdzie wskazuje palcem. I faktycznie się nie mylił, spostrzega niebieski szlak który krzyżuje się z naszym dotychczasowym czerwonym i już nim jedziemy przez polanę do asfaltów.
Za szosami nie przepadamy, ale można po nich bardzo szybko się przemieszczać, a pogoda widać nie odpuści nam i będzie chciała nas zmoczyć. Zielony szlak drogą do Rycerki Dolnej pokonany został w błyskawicznym tempie, na razie jest tylko delikatny deszczyk ale przybiera na sile. Mijamy kościółek przy którym jest mapa, kontrolujemy położenie i śmigamy dalej, zaczyna już mocniej padać i Krzychu wychwytuje ciekawe miejsce do przeczekania
Dobrze jest mieć dach nad głową © Krzychu22

Po około 10 minutkach kontynuujemy, jest mokro na drodze ale mamy czas i niedaleko stację więc zupełnie się nie spieszymy. Na miejscu sprawdzamy godzinę odjazdu pociągu i będziemy musieli czekać więcej niż 30 minut.
Jak zwykle czas mija nam wesoło, śmieszne pomysły i rozmowy, przyjeżdża pociąg i wsiadamy do bagażowego, który jest puściutki. Rozkładamy się na "kanapach" i odprężamy, Krzysiek nawet zasnął.

Na stacji Piotrowice wysiadamy, jest mi tak zimno że szczęka lata i się trzęsę, zarzucone szybsze tempo ratuje mnie z tych nieprzyjemnych objawów. Wracamy dokładnie taką samą trasą jaką przyjechaliśmy na pociąg, podziwiamy też przez chwilę zachód. Sprawnie docieramy do Mysłowic i żegnamy się jadąc w swoje strony.

Namiastka Enduro

Piątek, 8 czerwca 2012 · Komentarze(3)
Ekipa godna tego słowa, każdy na fulu, każdy mocno wsiąknięty w tą rowerową pasję, każdy głodny zdobywania szczytów i szybkich zjazdów. Okazja do sprawdzenia Meridy,
i jakbym mogło być inaczej .. jest zarąbiście na zjazdach, a na podjazdach niewiele gorzej niż na HT.

Przyjechaliśmy wspólnie z Aegis'em jego samochodem i wspólnie mamy też wracać, nie później niż na 19 chciał być w domu, i dobrze się stało bo zdarzyliśmy na mecz otwarcia Euro. Blisko nas parkuje też Tomek, który zdecydował się na trasę z nami. Z racji nieco ograniczonego czasu szybko trzeba dostać się na Skrzyczne co też czynimy wykorzystując wyciąg. Ruszamy w kierunku Baraniej Góry i trasa jest dość łatwa bez wielkich podjazdów, ogólnie to dość płasko gdyż jedziemy grzbietem. Tutaj też robimy pierwszą przerwę aby zatankować paliwo na dalszą trasę.
Trasa na Baranią Górę © Kysu

Pod samą Baranią czekał dłuższy podjazd ale każdy dał radę na raz go pokonać
Panoramka z Baraniej w stronę Skrzycznego © Kysu

Widok z wierzy na baraniej © Kysu

Po krótkiej przerwie ruszamy dalej niebieskim szlakiem, w pewnym miejscu każdy poświęcił tyle skupienia na trasę że skręt szlaku został przeoczony i musieliśmy się kawałek wracać. Czym niżej tym szlak więcej od nas wymagał, zdarzały się potknięcia, awaryjne opuszczanie roweru Aegisa by uniknąć gleby i snejk Krzyśka.
Postój przy wiacie © Kysu

Gdzieś od tego momentu zrobiło się mokro i zaraz gdy ruszyliśmy Krzysiek miał niezły uślizg. Niżej więcej korzeni i mokrego terenu gdzie i mi przednie koło dwa razy uślizgło, na szczęście niewiele.
Chłopcy endurowcy © Kysu

Na dole szlaku piękny asfalt, którym pomknęliśmy pod jezioro Czerniańskie, przejechaliśmy przez zaporę i udaliśmy dalej asfaltem mijając skocznię w Wiśle Malince. Okazało się, że za wysoko podjechaliśmy, i trzeba się wracać by dostać się na zielony szlak. Zaczynamy podjazd na Czupel, zmęczył on nas a jeszcze nie było końca więc na stosie ściętych drzew robimy popas. Załadowani energią jedziemy dalej w górę, miejscami pchamy ale znacznie więcej sami pokonujemy pod górę. Gdzieś w okolicach Smrekowca podziwiamy widoki
Panorama z Krzyśkami © Kysu

A dalej porywamy się w szaleńczy zjazd na żółtym szlaku, było bosko tylko o dziwo nikt za mną nie jedzie!? Chwile czekania i jest Tomek zawiadamiając że Krzysiek znów ma snejka, jak potem przyznał wybił się w jednym miejscu i miał piękny lot, zakończony straconym czasem bo dętka miała za wiele dziur.

Jak pamiętam żółty szlak ma mocny podjazd pod Salmopol, więc ruszamy żwawo
Naprzód na Salmopol © Kysu

Samą końcówkę wypychamy rowery i jedziemy asfaltem na polanę gdzie robimy ostatni porządny odpoczynek.
Odpoczynek na Salmopolu © Kysu

Potem czeka nas zjazd do Szczyrku gdzie nie odpuszczamy i każdą serpentynę pokonujemy na krawędziach opon.

Węgierska Górka - Rysianka - Pilsko - Żywiec

Sobota, 1 października 2011 · Komentarze(4)
Górska wyprawa zaplanowana przez Krzyśka, trasa ambitna którą nie udało się zrealizować w całości. Mimo to najlepsze zostało zdobyte z czego bardzo się cieszę.

Pobudka i szybkie wyszykowanie się na wyjazd pozwoliło mi wyjechać z domu o 5:40. Dokładnie o równej jestem już na Mikołowskiej i czekam na ekipę, mija gdzieś 10 minut i ciut się niepokoję - to zawsze ja się spóźniam ale nie oni!?
Pędzimy na pociąg i w locie zbieramy Wojtka i Filipa, dojeżdżamy na stację z zapasem. W pociągu nie tylko my jesteśmy z rowerami, z konduktorem załatwiam interesy i dostaję bilet na 7 osób, który po rozwinięciu sięga podłogi

Węgierka Górka; Po znalezieniu szlaku jedziemy asfaltem, przed terenem zrzucamy z siebie ciuszki, ładujemy w siebie banany, czekolady, i inne dopalacze. Jedziemy i ciągle się pniemy w górę, wykorzystuję wyłącznie dwa najlżejsze przełożenia, jedynie na wypłaszczeniach wrzucam środkowy tryb korby. Atak na podjazd i dopóki sił starczyło kręciłem pod górę - w ten sposób dość często bywałem na przodzie. Obawiałem się częstego zeskakiwania z roweru w przypadku utraty równowagi, luźne kamienie sprzyjały uślizgom tylnego koła i utrudniały prowadzenie na stromych odcinkach. Jednak bardzo dobrze mi szło, z czego się cieszę bo sprawdzenie samego siebie daje satysfakcję. Nie obyło się też bez pchania roweru, tam gdzie się zasapałem lub było za stromo i kamieniście było to najlepszym rozwiązaniem.


Pełna galeria - Zdjęcia Jacka i moje

Galeria Adama

Ślad GPS od Krzyśka