Wpisy archiwalne w kategorii

Górskie wojaże

Dystans całkowity:1512.42 km (w terenie 918.00 km; 60.70%)
Czas w ruchu:121:29
Średnia prędkość:12.45 km/h
Maksymalna prędkość:58.80 km/h
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:48.79 km i 3h 55m
Więcej statystyk

Świeradów Zdrój - Szklarska poręba

Niedziela, 10 lipca 2016 · Komentarze(2)
Drugi dzień pobytu w Szklarskiej, Radek z Danielem startują w zawodach, my z Krzyśkiem mamy plan coś pokręcić. Chciałem pojechać w przeciwną stronę niż do Parku Narodowego, czyli Wysoki Kamień oraz kopalnia kwarcu.

Gdy dowiedzieliśmy się, że Kinga jedzie z synem na Smrek to zabraliśmy się z nią do samochodu, podrzuciła nas wysoko pod sam zakaz przez co mieliśmy o połowę mniej podjazdu na Stóg Izerski, który jest wysokim szczytem. Dzień był upalny, choć sporo jechało się w siodle asfaltem lub szutrem to nie obyło się bez męczącego wypychu.



Na szczycie Krzysio nie zwlekał i częstuje piwerkiem, po odpoczynku i napawaniu się widokami ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Szklarskiej Poręby. Szlaczek początkowo przyjemny, płasko lub delikatnie w dół po nietrudnych kamieniach. Zdobywamy niewielkie wzniesienie Świeradowiec, za którym jest szutrowa dzida w dół, Krzysiek wręcz wpadł na Polanę Izerską. Szlak od tego momentu zmienia swój charakterek, jest bardziej singlowo, trawiasto.

Dojeżdżamy do fragmentu, który pamiętam, trochę mokradeł i powolne przejeżdżanie przez korzenie i ich omijanie. Są to niewielkie szczyty Podmokła, Szerzawa oraz Mokra Przełęcz, od której nachylenie rośnie i trzeba się wspinać. Ja byłem przygotowany bo pamiętałem trochę jak szlak wygląda, Krzysiek mniej entuzjastycznie podjeżdżał a później wypychał po szerokim szutrze w pełnym słońcu.

Zdobyliśmy najwyższe wzniesienie tej wycieczki, czyli Sine Skałki, z których można podziwiać piękną panoramę.

Zrobiliśmy też odpoczynko-drzemkę po tym jak pochłonęliśmy część prowiantu. Po około godzinnej przerwie ruszamy dalej, czeka nas bardziej przyjemna część wycieczki, zaczyna się szerokim szutrem w dół co jest trochę marnotrawieniem wysokości, ale cóż nie ma innego szlaku. Na szczęście szlak odbija w bok i prowadzi prawilnym terenem, który Krzysiek docenił. Kilka minut kręcenia lekko do góry i jesteśmy na terenie nieczynnej Kopalni Kwarcu Stanisław, początkowo rozglądamy się tu i ówdzie za widokami, a gdy odkryliśmy na tyłach wspaniały kanion (zwie się Diabelski Kanion) to wpadłem w zachwyt. Foteczki wyrażą więcej niż mógłbym napisać.

Podjechaliśmy też pod najwyższy punkt nad urwiskiem kopalni, z którego również piękna panorama i widoki.


Wracamy na czerwony szlak i jedziemy do schroniska na szczycie Wysoki Kamień, na początku jest trochę pod górkę, ale później krótki kamienisty zjazd usypany kamieniami. Dalej generalnie płasko i w cieniu, chociaż sam podjazd pod schronisko jest bardzo stromy ale krótki.


Krzysiek wykonuje zjazd po schodach i uzbrajamy się w ochraniacze bo będziemy zaraz jechać OSem zawodów EnduroTrophy z 2013. Typowo jak na odcinek tych zawodów szybka dzida w dół po szlaku, od Wysokiego Kamienia żółtym do Zakrętu Śmierci. Kolejny OS rozpoczyna się zaraz za metą poprzedniego, dzieli je asfaltowa droga ze wspomnianym zakrętem. Charakter podobny czyli szybko w dół po szlaku, może było bardziej stromo i więcej ściółki pod kołami. Aby nie odjechać za daleko od naszej bazy decydujemy się odbić na czarny szlak i zjechać do miasta, do Szklarskiej Poręby Dolnej. Ogarniamy mapę i jedziemy niestety w dużej mierze asfaltem do Szklarskiej Poręby Średniej, i dalej do Górnej. Nieopodal Sowich Skał robimy jeszcze odpoczynek skąd rozjeżdżamy się, Krzysiek do ekipy a ja do Mateusza i Ani. Zajeżdżam do niego pod dom by wspólnie jechać na centrum BikeWeek czyli w okolice dolnej stacji wyciągu. Robimy mały rekonesans na trasie DH i wracamy patrzeć na zawody skoków do wody. Czas nieubłaganie dobiegł końca, ekipa dzwoni po mnie by się zapakować do wozu i niestety wracać do domu.

EMTB Szklarska Poręba - objazd odcinków

Sobota, 9 lipca 2016 · Komentarze(0)
Wyjazd do Szklarskiej Poręby zorganizowaną grupą był spoko pomysłem, zakwaterowanie w hoteliku "Nimfa" niczego sobie.


Budzimy się dość późno ale w miarę szybko ogarniamy się i ruszamy na OS'y. Trochę nie zrozumiałem zamiaru reszty i prowadzę na pierwszy OS by zgodnie z kolejnością je przejechać, oni jednak chcieli zacząć od ostatniego bo był najbliżej. Skorzystali z tego wszyscy bo będąc w centrum wskoczyli do Lidla.
W chwilę wróciliśmy z powrotem i zajechaliśmy za kościół skąd startuje OS 4. W porównaniu do zeszłego roku gdzieś 1/3 została zmieniona, głównie sam początek leśno-ściółkowy był nowym fragmentem. A na pozostałym powtórzonym fragmencie zaszły drobne kosmetyczne zmiany, wydaje mi się, że kilka zakrętów było poprowadzone za innymi drzewami i tyle. Odcinek równie fajny jak zeszłego roku, nic trudnego technicznie.
Jesteśmy przy asfaltowej drodze, podjeżdżamy do miasta i kierujemy się na stok narciarski. Dzwonię do Matiego bo gdzieś tam śmiga na trasie DH by się na chwilę spotkać. Jak już chwilę pogadaliśmy to jedziemy dalej szutrami, i rozpoczynamy mordercze wpycho-podejście, które w tym roku jest jeszcze dłuższe.

Przed startem kilka minut pauzy, zjedliśmy coś i ruszamy. Szlakiem tym jechałem już 2 lata temu sam, i pamiętam, że był tam kamień na kamieniu i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Ciężko było znaleźć linię gdy z głazów mogłem się tylko staczać. Wpadamy na szuter i nim kawałek odbijamy w lewo, a zaraz skręcamy do lasu, gdzie rok temu rozpoczynał się OS2. Teraz przejechany rockgardenowy szlak wraz z zeszłorocznym odcinkiem, który jeszcze przed nami, tworzą jeden bardzo długi OS. Więc jadąc pamiętam zeszłoroczne zawody i tu nic się nie zmieniło, po przerzedzonym lesie jest błotny odcinek, później trochę szybkiego singla, szybka i prosta ścianka, przeprawa przez rzekę, jeszcze trochę kręcenia i finisz poniżej Starej Chaty Walońskiej.
Odpoczywamy niedługo, przechodzimy po kamieniach na drugą stronę rzeki i własną krótszą dojazdówką zmierzamy na następny OS. Po drodze znajduje się czas na dłuższy odpoczynek i konkretniejszą szamę.

Ponieważ dziś nie ma zawodów, to jak zeszłego roku podchodzimy trasą odcinka i przyglądamy się trudnością terenu. Dłuższy czas chłopaki spędzają na ogarnięciu skalnego uskoku, za którym jest mało miejsca.

Wypychamy jeszcze chwileczkę do góry i nie zwlekamy ze startem bo jak zeszłego roku drobne muszki dają popalić. Jedzie się spoko, z większym luzem ale bez fajerwerów w porównaniu do zeszłego roku. Chciałem szybko i sprawnie pokonać duży kamień, objeżdżając go wymytym korytem, które przez rok się powiększyło więc niby łatwiej, ale popełniłem błąd i musiałem się zatrzymać do zera, oprzeć o ścianę tego koryta i startować od zera. Dalsza część bez zmian, bardziej płaski odcinek równie mokry co rok temu, później trochę kręcenia po trawie, kilka zakrętów i szybki zjazd w rowem na finiszu.
Dojazd na trzeci odcinek przebiega sprawnie i szybko, nieco gorzej z jazdą bo gdzieś z początku gdy się wypłaściło postanowiłem energicznie dokręcić i pedałem przygrzmociłem w kamień, że aż zrobiłem otb. Chłopaki zdziwione co mnie tyle nie było bo sztyca się przekręciła, a mostek również co później poprawiłem. Przed nami skalne schody i kilkuminutowa rozkmina jak jechać.

Radek poległ, ale szczęśliwie bez urazu czy uszkodzeń, a Krzysiek choć schody się po roku coś rozjechały na niekorzyść to elegancko zjechał.


Kolejną atrakcją jest ścianka w Kamieniołomie, z którą sobie radzili właśnie tak jak na filmie
Dalsza część odcinka to trochę nudnego lasu aż w końcu trochę kamieni po których można przyjemnie się nagimnastykować. Zostaje jeszcze taki trawersik nad rzeką, gdzie Radek ma niespotykaną przygodę. Chcąc przeskoczyć jakiś kamień depnął mocno w korby i łańcuch pękł, stracił równowagę i spadł z rowerem w dół zbocza. Mówił, że nieco kostkę obił ale, problemem był łańcuch, który zaginął gdzieś pod liśćmi. Szczęśliwie się znalazł, dojeżdżamy do końca odcinka, my z Krzyśkiem wracamy asfaltem na kwaterę, a Kinga rusza samochodem po chłopaków.
Ogarniamy się i z końcem dnia idziemy na jedzenie do lokalu gdzie przychodzimy na ostatnią minutę.

Bielskie single na pełnej

Sobota, 30 kwietnia 2016 · Komentarze(0)
Krzysiek namówił Agatę aby też jechała z nami do Bielska, i tak też się stało we trójkę wylądowaliśmy pod Kozią Górą. Wspólnie powoli wypychamy do góry, Agata się upiera abyśmy sami swoim tempem pojechali a ona sama swoim tempem tam dotrze, ale nie odpuszczamy przez dłuższy czas i podchodzimy wspólnie. Podczas postoju dojeżdża do nas kolega Krzyśka - Staszek, i ulegamy namową Agaty i jedziemy z nim.
Na pierwszy ogień Twister, zjeżdżamy z kilkoma postojami a Krzysiek wyraża dobrą opinię o nim co cieszy, bo sam jestem zdania że to daje dużo frajdy. Na ostatnim fragmencie chwilowo uniemożliwiona jest jazda z powodu odbywających się zawodów dla dzieciaków. Wracamy na górę idąc w pobliżu Twistera i po ostrym wypychu jesteśmy u szczytu. Czeka już Agata i są pierwsze przygotowania do podjęcia szkolenia na Twisterze

Pojechali pierwsi, ustawiłem się niżej i cyknąłem foto, miałem zamiar więcej ale nie chciałem wywierać jakieś presji i zostawiłem ich samych, więc wróciłem na górę i od początku poleciałem sobie swoim tempem. Po drodze oczywiście ich minąłem a Krzysiek dał znać abym się nie zatrzymywał, zapewne miałem być modelem do pokazania techniki jazdy.

Udało się zjechać do samego dołu, bo wyścig dzieci na tym odcinku się już zakończył. Bezpośrednio udaję się do czerwonego szlaku i wypycham na górę. Decyduje się zjechać DH+ gdzie wszystko idzie fajnie, przed hopami zatrzymuje się obejrzeć je jeszcze raz dla pewności. Dojechali Czesi i również robią wzrokowe rozeznanie, a ja już ustawiony wyżej ruszam i pokazuję jak się w Polsce jeździ. Dół odcinka znacznie bardziej błotnisty niż tydzień temu, na szczęście to sama końcówka i da się objechać bokiem bagna, wyjeżdżam już na szuter a tu niespodziewana utrata powietrza. Pcham do samochodu bo czekają Agata z Krzyśkiem i biorę się za łatanie, byłem pewny że to zwykłe przebicie bo powietrze uszło już po skończonym odcinku i głośnym świstem, a to jednak mały snake. Dwie dziury nieco niestarannie zaklejone ale po podjeździe na górę powietrze nie uciekło.

Ruszamy na DH+ i wszystko bez zatrzymania, hopki ładniej sklejone i jazda również przyjemna. Ponownie podejście i w drodze zatrzymuje nas koleś z prośbą o użyczenie pompki, później idziemy z nim do startu Starego Zielonego i wysłuchujemy kilku wiadomości o sprzęcie i szczegółów budowy tutejszych singli.
Stary Zielony przejechany bardzo ładnie, możliwie że najlepszy mój przejazd jak do tej pory, singiel najprzyjemniejszy ze wszystkich bo Twister to osobna kategoria dająca przyjemność i męcząca, a DH-plusa jeszcze ciągle się obawiam przy każdym starcie.
Ostatnia wspinaczka na samą górę aby powtórzyć Twistera, jedzie się po prostu świetnie, trasa już trochę utrwalona w głowie więc jadę pewniej pamiętając ułożenie zakrętów i wzniesień, przypominają się fragmenty gdzie trzeba jechać szybciej by płynnie przeskoczyć sobie muldy. Pompując na muldach ustnik z bukłaka gdzieś zaczepił się o kokpit i było lekkie szarpnięcie, chwilę później poczułem mokrą nogawkę od wody, która uciekała przez ustnik, z którego w tamtym momencie wyszarpało gumę. Zatrzymałem się by szukać go, byłem negatywnie nastawiony na jego odnalezienie, mógł polecieć daleko od ścieżki ale go znalazłem, w ściółce dość wyraźnie rzucił się jego niebieski kolor.
Wyjazd bardzo udany, poczułem się pewniej jeżdżąc po tych ścieżkach i nie zapowiada się aby te single szybko znudzić. Odczytując dane z licznika wrzuciła się w oczy maksymalna prędkość - 48km/h :)

Bielskie single - Enduro Trails

Sobota, 23 kwietnia 2016 · Komentarze(0)
Rafał, którego niedawno poznałem na Sobieskim w Jaworznie zbierał ekipę na jednodniowy wyjazd na single do Bielska. Bez wahania zdecydowałem się i tak oto w czwórkę ruszyliśmy przed 10 na Bielsko. Nieco wcześniej wyrzuciliśmy Benka z auta a to dlatego, że on nie na rower a pobiegać po górach miał zamiar. Samochód zostawiliśmy na Olszówce Górnej i z grubej rury po niecałym kilometrze stromy wypych, za to szybciej byliśmy u szczytu niż spod Błoni.
Na pierwszy ogień idzie Twister, a że jest on wysypany tym drobnym kamyczkiem to się zawiodłem że nie ma tak dobrej trakcji i lekko mówiąc jechałem jak na procesji. W trakcie się rozkręciłem ale liczyłem że znacznie szybciej i zgrabniej będę pokonywał tego Twistera.
Z samego dołu podjeżdżamy właściwym szlakiem do góry, udaje się złapać fajne równe tempo i choć przełożenia mam dość twarde jak na takie podjazdy to dałem radę bez kryzysów. Ruszamy na DH plusa, wydaje mi się, że nieco w nieznaczących miejscach się zmienił ale generalnie to samo. Hopki obleciane i kolegą postarałem się cyknąć coś dobrego.


Dalej ponownie na górę i z większą przyjemnością podjechałem bo zrzuciłem z siebie bluzkę i było przyjemnie chłodno. Wołają koledzy, że na Twistera, a ja niechętny bo nie szło mi tam dobrze, ale namówili mnie szybko bo ich zdaniem przy drugim razie jest się już wyćwiczonym i lepiej się jedzie. Mieli rację, nie wymiatałem ale fajnie wysoko w bandach się trzymałem i z niezłą prędkością z nich wychodziłem, też mniej dotykałem klamek.
Nieco się już wypaliliśmy, więc zanim na single jedziemy do schroniska coś zjeść. Po regeneracji mały kawałek zjeżdżamy do "Starego zielonego" i ruszamy tym fajnym szlakiem, chyba najprzyjemniejszym.

Szczególnie pierwsza polowa mi się podoba, w drugiej te korzenie mnie poniosły trochę ale się wyratowałem zatrzymując się hamulcami i łapiąc drzewka. Ten singielek powtórzyliśmy jeszcze raz i zjechaliśmy już do samochodu, bo po Benka trzeba podjechać w stronę Brennej.

Enduro Trails #3 Bielsko-Biała

Sobota, 3 października 2015 · Komentarze(1)
Ostatnie zawody w tym roku, nastawienie takie jak zwykle bez specjalnych oczekiwań. Poszło ok, nie wgłębiając się w wyniki pozostałych startów tego sezonu chyba najlepszy rezultat w 2015. Choć do poczucia, że pojechało się prawie na 100% i wykorzystało się możliwie najlepiej start w tych zawodach, zabrakło zaznajomienia się z trasą i przeszkodziła gleba.
Z roweru spadłem dwa razy, jednak pierwsza gleba była najbardziej dołująca bo w wyniku własnego błędu - po lądowaniu z dużej hopki za późno hamowałem do zakrętu, źle się złożyłem i jeszcze wchodząc do bandy nadal hamowałem i przednie koło uciekło. Obserwujący podbiegł i pomógł się ogarnąć, sam wstałem na nogi a rower podstawił mi już na koła, jednak straciło się 30 sek. i do końca tego pierwszego OS'u dziwnie się jechało.
Druga gleba, a właściwie zeskoczenie z roweru miała miejsce na OS 3, widząc kogoś przed sobą motywuję/daję znać by jeszcze nie szukał miejsca gdzie mnie ma puścić wołając "jedź jedź". Efekt odwrotny niż mógłbym się spodziewać, na agrafkach gdzie miejsca do wyprzedzenia nie ma koleś na odległość pół roweru przede mną zahamował do zera. Ja odruchowo odbiłem by mu nie przywalić a rower zatrzymał się próbując wtoczyć się na stromy bok rowu w którym się jechało po tych agrafkach. Tracę równowagę i wyskakuję, niestety w stronę zbocza i upadam na cztery łapy. Szybko się zbieram i widzę siodło przekręcone o 90' na jego poprawienie tracę też 30 sek. bo zacisk sztycy mocno zaciśnięty.
Niemniej ciekawa sytuacja miała miejsce przed linią startu na tym samym OSie, ktoś zwraca mi uwagę na to, że opona nie leży mi na obręczy, i faktycznie w jednym małym odcinku stopka opony była powyżej krawędzi obręczy i było widać delikatnie dętkę. Nie wiem jak do tego doszło, pewnie wcześniej na ostrym zakręcie opona mogła chcieć uciec i tak ją zatrzymało. Upuszczam powietrze i opona sama wskakuje, zaczynam pompować i problem.. pompowanie zdaje się nie mieć końca, troszkę nerwowo bo już słyszę, że wnet chcą zamknąć ten OS a zapowiada się, że będę musiał łatać lub wymieniać dęte. Udało się dobić ciśnienie i jakby się samo uszczelniło, dopiero jadąc z Łukaszem i Marcinem z HCC gdzieś przed podjazdem na ostatni OS z Koziej Górki zrobiliśmy postój, a gdy ruszyliśmy widzę kapeć. Udało się załatać dętkę bo dziurka była jak po igle, powstała raczej przez przyszczypanie gdy opona samoistnie wskoczyła na obręcz gdy spuszczałem z niej powietrze.
OS 4 bardzo fajny, szkoda że nie objeżdżaliśmy trasy bo było wiele miejsc gdzie czym prędzej tym lepiej i nie musiałbym jechać wolniej z rezerwą na ewentualne zaskoczenie.










Szlak Orlich Gniazd - sequel

Sobota, 22 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Krzychu dał znać, że na Jurze w Olsztynie czy jakiś okolicach chłopaki robią własne zawody Enduro/XC i warto by się wtedy wybrać pogadać a może jakiś ciekawy odcinek przejechać.Ja ruszyłem pociągiem z Sosnowca, w sumie pierwsza podróż cugiem w tym roku i zapomniałem jak to jest, jednak uczucie bycia spóźnionym na pociąg jest nieustannie takie samo ;) Spanikowałem ale przyjechałem całe 15 minut przed, więc ok.
W pociągu tłoczno że musiałem stać z rowerem, zawiadomiłem do Krzyśka by próbował na końcu pociągu i mi dał znać, jak wsiadł to dostałem cynk i przeciskałem rower wagonami do niego na koniec, ale było warto bo wolne miejsca były.
Wysiedliśmy jeden przystanek przed Częstochową, odpaliłem zdjęcia mapy i próbowaliśmy się nawigować, trochę niepewni swojej lokalizacji ciągle podążamy w dobrym kierunku a potem już wszystko się zgrało. Przed Olsztynem podjeżdżamy na wysokie skałki, na których byliśmy już w czasie zlotu. Na górze dzwoni do Adama aby spotkać się, jak się okazuje te zawody będą dopiero jutro, ale zbiera się i przyjeżdża samochodem.
Jedziemy do Olsztyna,po zakupach udajemy się na skałki i wtedy przyjeżdża Adam, na górze posilamy się i kawałek czasu siedzimy. W końcu dźwigamy tyłki i Adam prowadzi nas przez pętelkę treningową kończąc na skalnej ściance, na której Krzysiek łapie snejka. Po uwinięciu się z usterką jedziemy do rezerwatu Sokole Góry. Kilka ścieżak tam znamy, ale ponownie Adam uchyla rąbka tajemnicy i prezentuje fajne treningowe linie, są dwie ścianki, które nie idą łatwo i z pewnością trzeba je kilka razy ogarnąć. Jedziemy dalej a nasz przewodnik jeszcze troszkę nas odprowadza. Pogawędka przed pożegnaniem i każdy w swoją stronę, my ciśniemy na Złoty Potok gdzie wypompowani po skałkach i trasie treningowej robimy dłuższy postój z posiłkiem.
Jadąc dalej szlakiem Orlich Gniazd conieco się przypomina, troszkę za Złotym Potokiem odrobina szybkich ścieżek na których można poczuć flow. Szlak staje się bardziej prosty i płaski, chociaż nadal pojawiają się długie podjazdy i zjazdy, niestety wyasfaltowane co nas zabolało.
Mirów, Bobolice, oraz jeszcze jedne wypiętrzone skałki, których nazwy zapomniałem, to miejsca które się pamięta i warto przyjechać je zwiedzić nawet kolejny raz. Dzisiejsza najciekawsza część zapewne już za nami, zostaje trochę szlaku do Morska a dalej trzeba będzie pomyśleć jak wracać.
Wydaje mi się, że dojechaliśmy do Fugasówki by tam zahaczyć o jakiś sklep. Zanim pojedliśmy i troszkę zregenerowali siły minęła prawie godzina i zrobiła się 19, poczuć można było delikatnie nieprzyjemny chłodek, a temp. pewnie jeszcze spadnie. Zrobiliśmy małą rozkminę jak wracać i prędko zakręciliśmy korbami by opuścić ruchliwe ulice zanim zrobi się ciemno i zagrzać się bo cieplejszych ubrań nie mamy.
Będąc już na pobocznych uliczkach odpala nawigację w telefonie z mapami google. Jesteśmy miło zaskoczeni tym jak nas prowadzi, gładkie szutrowe ścieżki przez las, każde małe odbicie uchwycone na mapie, praktycznie sami z papierową mapą nie bylibyśmy tak dobrze poprowadzić z dala od ruchliwych ulic. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że jedziemy czarnym rowerowym szlakiem, który sam pamiętam z wycieczek sprzed lat, nawigacja nie była nam już od tej chwili potrzebna bo Krzysiek już wie jak jechać.
Tempo spadło, ale została tylko asfaltowa droga, ani też nie robi się zimno na wieczór więc się niczym nie martwimy.
Krzysiek tłumaczy mi, jak mogę skrócić sobie drogę do domu omijając jego okolice, wkrótce żegnamy się bez postoju i jadę jak mi polecił. Początkowo nieznana mi okolica, ale nie był to długi odcinek, gdy rozpoznałem stadion to wiedziałem, że jestem na Ostrowach Górniczych. Na prostej do Maczek jeszcze przyspieszyłem tempa bo to nudny i ciemny bez oświetlenia odcinek, dalej przez Długoszyn i osiedle Stałe prosto do domu.

Wszystkie zdjęcia: https://goo.gl/photos/vQUsyDrckqWa3wCk6










Kouty bike park

Sobota, 15 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Zdecydowaliśmy się pojechać do Czech jeździć w Bikeparku Kouty. Trasa minęła nawet z wyjątkiem okropnego objazdu do samej miejscowości, zero sensownych oznaczeń i błądzenie z GPSem dało nam 80km więcej.
Na miejscu spotkaliśmy garstkę ludzi z EnduroTrophy oraz innych Polaków, z którymi mniej lub więcej pogadaliśmy. Poznaliśmy Gabi z Stefanem, z nimi kilkukrotnie pod koniec pobytu mieliśmy okazję zjeżdżać.
Oddając karnety dostaliśmy zwrot za kaucję w czeskiej walucie, spożytkowaliśmy ją w lokaliku na napoje i pizzę, siedząc we czwórkę fajnie leciał czas. Wracając Stefan prowadził nas innym lepszym objazdem, który jak sami zobaczyliśmy był znacznie krótszy. Zatrzymaliśmy się wszyscy pożegnać gdy musieli odbić od naszej trasy powrotnej, potem już sami do domu.

Więcej zdjęć https://goo.gl/photos/FHftcvC8pxScvVJh6




EMTB Szklarska Poręba - piekielne zawody

Niedziela, 12 lipca 2015 · Komentarze(0)
Generalnie można powiedzieć, że technicznie, kondycyjnie wytrzymałościowo ta edycja dała popalić. Na kolejny dzień po zawodach nogi od przejechanych podjazdów i w ogóle jazdy bolały najmniej, zaś wszystko inne było czuć. Tam całym ciałem, ramionami tułowiem się najwięcej napracowałem, no uda też dostały bo nieustannie je napinałem walcząc o utrzymanie się z rowerem.
OS'y różnorakie, od typowych kamienistych gdzie leżało potocznie nazywane RTV i AGD, jakieś ściółkowo-trawiaste single z przeprawami przez rzeczki, przez wycinkę drzew w lesie nawet. Błotny odcinek w którym czasem leżały spore kamienie, a jak się potem okazało na dnie błota również ułożone wzdłuż powalone pale.
Rok temu dobrze poznałem tamte tereny, ale właściwie wszystko poprowadzili na dziko poza typowymi szlakami i wycisnęli chyba najwięcej ile się dało z tych terenów. Ogólnie trochę kamikadze było ale nie idąc na wynik spokojnie da się przejechać i mieć z tego frajdę oraz rower bez defektów.
Z ciekawych momentów był stromy zjazd z kamieniołomu, oraz bardzo wysokie i strome schody wyrzeźbione w skale, lekko skręcające.
Dojście na pierwszy OS to 20 minut jazdy rowerem po szutrach i 40 minut wypychu, ja nawet przez jakiś czas niosłem rower na sobie bo łatwiej mi było z nim iść na barku niż co chwila pociągać go by przekroczyć powalone drzewo czy spore kamienie. Na reszte OS'ów się przyjemnie jechało, tylko na ten pierwszy takie piekło
Wspomniałem o błocie, ale przeważająca część to dość suche ścieżki, a jeśli kamienie to dość spoko się po nich jechało nie myśląc czy koło uślizgnie.
Bez defektów czy nawet snejka przejechałem całe zawody, dużych błędów nie popełniłem a wynik w okolicach połowy 57 na 124 nawet cieszy, a na pewno nie smuci.






EMTB Szklarska Poręba - objazd trasy

Sobota, 11 lipca 2015 · Komentarze(0)
We trójkę (Adam, Krzysiek, ja) jesteśmy zakwaterowani w Szklarskiej Porębie, lokalizacja dobra bo do mieściny pieszo nie jest daleko, a do bazy zawodów skrótem też bez tragedii. Wyprawiliśmy się na dzisiejszy dzień i w drogę na objazd.
Trwa już maraton, zawodnicy grupkami co kilka minut są wypuszczani i na starcie atakują podjazd stokiem narciarskim. Wbijamy się pomiędzy wypuszczanymi grupkami i kręcimy jak oni ku górze. Pauza bo słyszymy jak kolejne harpagany ruszyły i zaraz nas by ścigli. Wtedy też zagaduje do nas Paweł z pytaniem czy objeżdżamy dziś OS'y bo ma sam taki zamiar i ciekawiej z kimś to zrobić. Przygarnęliśmy go i jedziemy szutrami jak krosiarze, gdy kolejna grupa jest za nami ponownie zatrzymujemy się ich puścić, co wyszło nam na dobre bo jadąc chyba już za wszystkimi zawodnikami na drodze leżały fanty,  i tak Adam zdobył multitula ja zaś nieotwartego Powerejda, który z pewnością się na dziś przyda.
Pierwsze odbicie z szutru na klasyczny szlak pieszy i odrazy wypych, nie trwał długo można było wsiąść na rower i jechać dalej, jednak wysokości nie przybywa a OS1 zaczyna się wysoko. Widzimy finisz tego OSu i dostajemy wskazówkę by dalej jechać i dopiero piąć się w górę. O podjeździe trzeba było zapomnieć, o wypychu raczej też, bo ja wolałem sobie w połowie drogi zarzucić rower na bark i go nieść, niż co chwilę podrywać go by przenieść nad kłodą czy przejść po głazie.
Pierwszy OS powiem szczerze mnie nie zachwycił, końcówka ciekawsza, na szczęście od finiszu jedynki do startu dwójki jest krótka droga, więc bez problemowo się przetransportowaliśmy w siodle.


OS2 to początkowo odcinek przez wycięty las, pierwsze metry to takie powolne najeżdżanie na wysokie pienie i korzenie ale dalej się rozkręca, dojeżdżamy do przeprawy przez rów i trasa nam się gubi. Po chwili odnajdujemy dalszą błotną część, która prowadzi wzdłuż rzeczki w dole, przechodzi w fajny leśny odcinek. Znalazł się też kawałek do korbienia i małe wzniesienie, dwie przeprawy przez rzeczki oraz przyjemna końcówka.



Wracamy się OSem aby skrócić drogę do kolejnego, zdecydowaliśmy że będziemy nim podchodzić od razu obserwując co będzie na trasie. Nie jest to łatwe obserwować trasę od spodu i rozwarzać w głowie jej zjazd, jednak oczywiste było, że to będzie armagedon bo głazów i kamieni sporo, znalezienie linii nie będzie takie oczywiste. Na górze chciałoby się odpocząć bo wypychaniu rowerów, ale muszki wciskają się do oczu i trzeba wiać.

W większości to ten OS trzeci jest tułaczką w dół po kamieniach, miejscami można się ciut rozpędzić ale trzeba uważać bo zawsze idealna linia gdzieś ucieknie i zaczyna się najeżdżanie i zjeżdżanie z głazów. Niżej dało się płynniej, ale wąskie rynny przez które jeździłem wymagały wolnego przetoczenia się przez nie aby nie przywalić rowerem o ich ścianę.


Dojechaliśmy do szutru, z którego zaczęliśmy wypych na ten OS, nim jedzie mały kawałek i mając rozpęd wpada się na kamienisty stok po którym leci się fajnie łukiem. Dalej jakby powtórka z rozrywki, dalej głazy i kamienie ale w mniejszym wydaniu, za to jest bardziej płasko i utrata pędu wiąże się z dokręcaniem, jest też trochę mokrego terenu. Pojawia się w końcu znajoma mi droga, troszkę ją znam i pamiętam że można śmiało się rozkręcić bo nic nie zaskoczy a kamienie bez problemu jest gdzie ominąć. Niestety skrócili ją, wpierw trasa przeszła na prawą stronę od drogi a potem 90 w lewo przez nią.



Na podjeździe strzela łańcuch, ale dobrze że Paweł miał skuwacz to sobie zreperowałem szybko. Odcinek jeszcze się nie skończył, również bardzo długi co poprzedni, Jedziemy nawet troszkę na dziko po rozwalcowanej od kół trawy. Jeden zakręt w prawo i po ściółce do szutrówki gdzie kończy się.
Adam z Krzyśkiem pojechali dalej, my z Pawłem musimy jakoś ich dogonić, z na przeciwka spotykamy kogoś również objeżdżającego, wypytujemy się o naszych koleżków i drogę na kolejny OS. Gdy wszystko wiemy śmigamy pędzikiem, oni sami zresztą się też zatrzymali byśmy dołączyli.

Droga na OS4 minęła szybko, start znajduje się na wysokiej skałce i po chwili robi się przyjemnie w dół, nawierzchnia ściółkowa, ogromne kamienie jak bariery wymuszają slalom. Dodatkowo czasem robi się węziej i na takim skalnym podłożu trzeba się zmieścić. Pojawiają się skalne schody, wydłubane z litego głazu w ziemi, strome i zakręcające. Tylko Krzysiek je zjechał, reszta nie próbowała nawet.

Trasa zrobiła się czysta od upierdliwych kamieni, gładka można było nabrać prędkości aż do kamieniołomu. Bo w nim trudna ścianka do zjechania, wszyscy próbujemy ale różny efekt. Mnie początek szedł dobrze ale zawadziłem kierownicą o palik ze strzałką i mnie zatrzymało, udaje się wsiąść i ruszyć a tam uskok który jeszcze jako tako poszedł, ale zakręt na trawersie a za nim kolejny uskok już nie. Traciłem równowagę na trawersowym zakręcie i zatrzymałem się przed uskokiem.


Dalej Lasem przez trawę i nawet długi kawałek szeroką szutrówką z której odbijamy na również szybki i szeroki odcinek. Pojawia się kamienista rąbanka która idzie mi dobrze, niestety Adam łapie tu poważny defekt. Rozcina oponę i mleko nie daje rady uszczelnić, ma zamiar wymienić na dętkę ale problemem jest odkręcenie wentylka, palcami nie daje rady a narzędzi nie mamy. Decyduje się wracać do naszej bazy noclegowej by to naprawić. My ruszamy do końca czwórki, zostało niewiele po bardziej płaskim terenie.


Paweł kończy z nami objazd, musi jechać na pociąg bo jest tu tylko rekreacyjnie i nie startuje w zawodach, więc sami z Krzyśkiem mozolnie asfaltem ciśniemy na ostatni odcinek, na szczęście szybko zaczyna się teren. Dojazd dość ciekawy, warto go znać bo to przyjemny skrót (ale jednak podjazdowy) w okolice dużego kościoła w Szklarskiej.

Szybki posiłek przed ruszeniem na OS5 i w drogę. Początek przyjemny, dalej momentami było czuć wiatr we włosach, ciut kręty ale łagodne zawijasy, głównie po ściółce i korzonkach. Jeden moment trochę podjazdowy reszta raczej w dół lub bardziej płaska. Kończy się przy asfaltowej drodze obok karczmy.



Wracamy szosą do naszej noclegowni, Adam już się uporał z defektem i kontaktuje się z Matim aby się spotkać. Jedziemy z Krzyśkiem pod stok. Zjeżdżamy po razie z tej ich super hopy postawionej z okazji zawodów, beblamy i wracamy bo trzeba udać się ogarnąć i coś zjeść.


Adam z Krzyśkiem ruszyli poszukać lokalu, który ktoś im polecił, ja dotarłem trochę później bo spotkałem się jeszcze raz z Mateuszem przy targowisku, przejechałem się jego Scalpem i jeszcze pogadaliśmy. Po obiedzie idziemy do lokalu gdzie pracuje Ania, ciepło się przywitaliśmy i usiedliśmy przy piwku, wracamy wcześniej na pensjonat by się wyspać i wypocząć na jutrzejsze zmagania.