Wpisy archiwalne w kategorii

Full suspension z Krzychem

Dystans całkowity:8604.00 km (w terenie 3521.50 km; 40.93%)
Czas w ruchu:481:29
Średnia prędkość:17.77 km/h
Maksymalna prędkość:48.00 km/h
Liczba aktywności:150
Średnio na aktywność:57.36 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Czantorini jagodzini, czyli jeść jagody i zdobyć Czantorię

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(0)
Trip ciekawy i wyjątkowo długi. Nie wiem jak to się stało, że dołączyła do nas nieznajoma osoba (dziewczyna), prawdopodobnie Krzysiek dał info na forum, że jest wyjazd i kto chce może się przyłączyć. I zgłosiła się Sandra, która wsiadła do naszego pociągu w Katowicach. Jeździ XC na bardzo leciutkim Treku, lubi się zmęczyć jeżdżąc nie tylko maratony bo i po górach.
Wysiadamy na stacji Ustroń Polana i kierujemy się czerwonym szlakiem na Równicę, stromy podjazd daje się w dużej części podjechać, ale są fragmenty które lepiej pokonać z buta.

Na szczycie dzięki pięknej pogodzie robimy sobie odpoczynek i możemy się napawać widokami.
Niebieskim szlakiem w stronę Orłowej i Trzech Kopcy pokonujemy na luzaku, Sandra spoko nam wtóruje.
W trakcie drogi zaliczyłem komiczną glebę, Krzysiek przejechał przez dużą kałużę na trawiastym odcinku podrywając mocno przednie koło, chciałem zrobić tak samo tylko nie równo poderwałem. Gdy koło opadało byłem już nieco przechylony na bok, nie złapało przyczepności i położyłem się z rowerem, po tej mokrej trawie wykonałem śmieszny ślizg.

Na Kopcach robimy szybkie grupowe zdjęcie dzisiejszej ekipy.

Dalej jedziemy przez Smerkowiec, Czupel i Grapę do Wisły. W mieście wpadamy po zakupy, coś do jedzenia i jakieś piwko na później.
Wspinamy się na Kiczory, jedzie się przyjemnie, po drodze zwęszyliśmy jagody więc nie mogliśmy odpuścić takiej okazji - co widać po zabawionych ustach.



Na Krykawicy naszła nas ochota na jakąś serię zdjęć na tych skałkach, było trochę zabawy by ustawić aparat i wdrapać się na górę z rowerami, ale było wesoło.

Jedziemy na Stożek, później zjazd w stronę Małego i Cieślara, który się nam podobał. Kolejno Soszów (pamiętam to schronisko jak byłem kiedyś dawno z rodzicami), Przełęcz Beskidek i dość męczący podjazd (bo z wypychem też) na Wielką Czantorie.

Ostatni szczyt dzisiejszego tripa zaliczony więc zostajemy dłużej i odpoczywamy przy piwku.

Zjazd wykonujemy polaną, jest zabawnie bo zablokowaliśmy tylne koła i bawiliśmy się w drifty. Później poszliśmy na strzałę w dół, pięknie się zjeżdżało i efekt przybliżającego się miasta w dole był niesamowity.Nie było to zbyt mądre bo hamulce mi się już zagotowały i na dole klamki dotykały już gripów i z ledwością się zatrzymałem na końcu zjazdu. Smród i sąd spalonych hampli jeszcze nam przez jakiś czas towarzyszył. Sandra była bardziej rozważna i dojechała kilka minut po nas.
Na pociąg powrotny nie musieliśmy się już tak bardzo spieszyć, bo podczas zjazdu słyszeliśmy jego syrenę i widzieliśmy jak odjeżdża. Mówi się trudno, za jakiś czas odjedzie kolejny. Jednak na stacji się okazało, że był to ostatni i jest problem dokąd się udać by złapać jakiś powrotny w stronę Katowic.
Krzysiek wbił na internet i niepocieszająca informację dał, iż trzeba jechać do Bielska-Białej i się pospieszyć aby zdążyć na pociąg. Dosyć zmęczeni po takiej wyrypie w górach przyszło nam jechać spory kawałek. Na szczęście było płasko i aż się dziwię, że na takim dystansie jaki nas jeszcze czekał mieliśmy siły by kręcić pod 30km/h. Sandra nieźle dawała czadu, właściwie to musiałem się pilnować, bo wyglądało że do Bielska nie utrzymam jej tempa. Cały czas jedziemy zielonym szlakiem GreenWays do Skoczowa, dalej Podgórze, Grodziec, Świętoszówkę, Jaworze. Wjeżdżamy do Bielska ale od nieznanej nam strony, jest już lekko ciemno i wpadamy na ładnie oświetlony rynek, szybki przelot przez niego i jak tylko rozpoznaliśmy główną drogę to się ucieszyliśmy, że uda się dojechać na czas.
Na spokojnie już kupujemy bilety bo jesteśmy z dobrym zapasem czasowym. Udajemy się na perony i czekamy, właściwie jest już ciemno.

Wysiadamy w Piotrowicach, dobrze że odebrał nas tata Krzyśka bo już byliśmy wykończeni.

Lekko spontaniczne góry - Szyndzielnia, Salmopol, Brenna, Równica

Niedziela, 22 lipca 2012 · Komentarze(0)
Pogoda taka nieco jakby miała się popsuć, ale ogólnie bardzo przyjemna - przynajmniej upał nie doskwierał i troszkę błocka się znalazło.
Rozpoczynamy podjazdem na Szyndzielnię, szlak nam się trochę gubił z oczu ale bez wielkich kłopotów dojechaliśmy. Fragment do Klimczoka pokonujemy z przyjemnością, bo jest właściwie płaski w porównaniu do podjazdu jaki już przejechaliśmy.



Kierujemy się czerwonym szlakiem na Salmopol, jechaliśmy już nim ale w przeciwnym kierunku i był nieprzyjemny z powodu korzeni i uskoków na które trzeba było podnosić rower. Dziś sytuacja odwrotna, wszystkie korzenie i uskoki terenu pięknie pokonujemy na rowerach co sprawia radochę.
Zjazd pozwolił na zwiększenie prędkości i oczywiście komuś musiał się przytrafić snejk, dziś nie mnie.
Chata Wuja Toma - robimy małą szamę i wyciągamy mapę aby ustalić gdzie dalej, ponieważ dziś nie jedziemy sztywno narzuconej trasy.
Spoglądając na poziomice i chęć poznania czegoś nowego decydujemy się zjechać do Brennej i opłacało się, bo czarny szlak do którego musieliśmy jeszcze trochę dojechać pozwolił dobrze grzać w dół. Na polanie robimy kolejny postój na jakąś szamę.Dalej też jest gdzie pogrzać w dół, na zmianę teraz ja przysnejczyłem a Krzysiek gdzieś dalej pognał w dół.

Jesteśmy w Brennej i jest za wcześnie aby kończyć tripa, zdecydowanie chcemy podjechać na Równicę i z niej zjechać, obieramy trasę zielonym szlakiem, dalej niebieskim. Na szczycie rozbijamy się na polanie, słońce wyszło i fajnie pogrzało więc z przyjemnością siedzimy nie licząc czasu.
Czas ruszyć w dół, mniej więcej wiemy czego się spodziewać ponieważ podjeżdżaliśmy już tym szlakiem, pewne jest to, że będzie stromo. Krzychu poszedł ostro i prawie miał bezpośredni kontakt z pieszą idącą ku górze, bo chciała mu wskoczyć pod koło. Jesteśmy na dole i jest sporo czasu do odjazdu pociągu, aby się nie nudzić wpadamy do sklepu po piwka.
Pociąg przyjechał napchany, w nim sporo rowerzystów na zjazdówkach i innych tęgich maszynach, z którymi sobie pogadaliśmy dzięki czemu podróż się nie dłużyła. Wysiadamy w Sosnowcu i jedziemy w swoje stronny

Łapiemy skille na Sosinie

Czwartek, 19 lipca 2012 · Komentarze(0)
Po robocie w domu sprawdzam telefon, a tam trochę nieodebranych połączeń od Krzycha, wnet ponownie dzwoni i mogę już odebrać. Umawiamy się na Sosinie, że on już wyruszy sobie powoli, a ja napełnię żołądek i dojadę.
Na ławce obok grilów jemy moje ciastka do zera a potem ruszamy na żółty szlak, bo jest tam dożo poziomek i warto by było trochę ich zjeść. Niestety nic nie zjedliśmy bo już ich nie było, ale dalej jedziemy żółtym szlakiem a przed Borem Biskupim odbijamy na nieznaną nam ścieżkę, na początku nawet spoko, potem makabra bo dużo piachu. W czasem poznajemy tereny i wiemy jak już dalej będzie wyglądać nasza droga, przez tereny zakładu DB Schenker wyjeżdżamy na Bukowską, ale tylko na kilka metrów bo zobaczyłem jakąś ścieżkę przez las. Był to krótki kawałek i na końcu sporo schodów które prowadziły pewnie do starej stacji. Jesteśmy prawie na Sosinie, przejazd przez kładeczkę i już.
Ponownie na ławce siedzimy jemy i gadamy, patrzymy troszkę za dziewczynami i ogólnie co się dzieje. Nie chce nam się jeszcze jechać do domu, to bierzemy rowery i bawimy się trenując jazdę na tylnym kole. Mnie się przydało, nie umiałem prawie wcale a jest już lepiej. Wracamy przez płyty i bez żadnych postojów rozjeżdżamy się do domów, ja standardowo czarnym szlakiem i przez osiedle stałe.

Czerwonym szlakiem ze Zwardonia do Rycerki

Sobota, 14 lipca 2012 · Komentarze(2)
6:10 siadam na rower i jadę na Rondo w centrum Mysłowic, przybywam punktualnie i rozglądam się za Krzyśkiem. Skoro go nie ma to jadę wyżej aby zobaczyć go czy nie pnie się już Mikołowska. Ale nie ma go i nie ma, jadę zobaczyć czy przypadkiem przy rondzie się nie ukrył i też go nie ma, na szczęście pojawia się raz dwa i jedziemy już do Piotrowic przez Janinę.
Pociąg przybywa gdzieś po 6 minutkach i pakujemy się do bagażowego, jest tam kilku rowerzystów ale ścisku nie ma. Po trasie dosiadają się kolejni amatorzy "broweru" i wypijają chyba po 3 na głowę zanim wysiedliśmy z nimi w Zwardoniu. My udajemy się do sklepu bo przyda się coś słodkiego jeszcze przed szlakiem. Wskakuję i kupuję 2 drożdżówki, pączka i półfrancuskie. Dziele się z Krzychem po czym on wskakuje do sklepu i on kupuje słodkości i się też ze mną dzieli. Nasi amatorzy piwa też zahaczyli o ten sklep robiąc nie małe zapasy. Przepchane sakiewki i plecaki od piwa robią na nas niemałe wrażenie mimo że to dwudniowy trip jak dosłyszeliśmy.
My wolimy piwo w nagrodę na szczycie niż pić by jechać, więc żwawo pokonujemy asfaltowy początek czerwonego szlaku bo dziś mamy naprawdę kawał drogi do pokonania. Zaczyna się teren i wkrótce mocny podjazd który dokończamy wypychając. Trzeba się szanować więc odpoczynek jest wskazany
Po stromym podjeździe © Kysu

Czas na odpoczynek © Kysu

Siadamy na rowery i kręcimy dalej, mijamy pieszych turystów i mamy pierwszy zjazd więc grzejemy. Fajnie się jedzie tylko Krzysiek na dole łapie snejka więc mamy przymusowy postój. Pomagam mu ale czas nam ucieka bo jego zapasowa dętka nie trzyma powietrza a wyprzedzeni turyści właśnie wyszli na prowadzenie. Daję mu moją zapasową i jest jak należy, podganiamy na płaskim odcinku a na kolejnym podjeździe łapiemy już tych turystów.
Zapewne po drodze minęliśmy Beskid Graniczny (875) a jadąc wzdłuż Polsko-Słowackiej granicy docieramy na szczyt Kikula (1087). Spoglądamy na mapę i weryfikujemy przebytą drogę, jesteśmy gdzieś w połowie na Wielką Raczę więc nie ma tragedii. Jedziemy w dół i po drodze robimy postój na zdjęcia bo ukazały się ładne widoczki
Ja na tle panoramy gór © Kysu

W dalszej części był zarąbisty wąski singiel poprowadzony trawersem, znalazła się też wąska kładeczka, która prezentowała się właśnie tak
Kładka na czerwonym szlaku © Kysu

Stoje na kładce © Kysu

I wspomniany chwile temu singiel, który wiódł się też za kładką
Krzychu22 na singlu © Kysu

Beztrosko mijają kolejne obroty korb a Wielka Racza to już tylko jeden większy podjazd i wyczekana przerwa pod schroniskiem
Schronisko na Wielkiej Raczy © Kysu

Popas na W. Raczy © Kysu

Wymarzone piwko i planowanie co dalej © Kysu

Jeszcze podjazd na punkt widokowy i krótkie spojrzenie na okoliczne góry
Widok ze szczytu Wielkiej Raczy © Kysu

Ruszamy dalej, szlak jest hojny i obdarza nas możliwością harców przy dużej prędkości, notabene 50km/h było dziś niejednokrotnie osiągane. Krzysiek zaliczył pięknego drifta gdy szlak mu nagle chciał uciec w lewo, ja spokojnie wszystko kontroluję bo widzę co mój przewodnik na czele wyprawia ;) Jednak kiedyś musiał nadejść ten czas, że coś mnie na szlaku zaskoczy. Był gładki uskok z niecką na którą spadłem starając się jakoś zdusić wychylając tyłek za siodełko i uginając nogi, zawieszenie dobiło i pośladek spotkał się z oponą. Przez chwile jakby chciał spode mnie wyjechać bo prawy pedał się wypiął, ale trzeba było szukać ratunku bo twardy szlak nie był bezpiecznym miejscem do jazdy na jednej nodze. W ułamek sekundy trafiam w jagodziny i okrzyk radości bo czuję że sytuacja będzie opanowana, ślizgiem po mokrej trawie przez jagody zatrzymuje się do zera.

Gdy ochłonąłem a Krzysiek przestał śmiać ruszyliśmy, jakoś prócz rożnych piechurów i krótkich rozmówek z nimi nic mi się nie przypomina
Full suspension w pełnej krasie © Kysu

Przerwa na oglądanie gór © Kysu

Ale zapewne jechaliśmy przez Halę Śrubita, Abramów (1084), Jaworzynę (1173), kolejną Kikulę (1119), Przełęcz pod Banią, oraz Przełęcz Przegibek gdzie na chwilę straciliśmy szlak bo łatwo się zapomnieć na jeździe ;) Majcherowa (1105) oraz pominięta Wielka Rycerzowa (1226) bo nie chciało nam się piąć mocno w górę a ja zupełnie zapomniałem, że byłby potem gładki zjazd do Hali Rycerzowej
Hala Rycerzowa © Kysu

Myślimy już o naszych żołądkach, napotkaną parę młodych turystów pytamy co i jak, sami udają się do Bacówki na Rycerzowej, a my po chwili namysłu też tam jedziemy, okazuje się że to rzut kamieniem tylko nie było jej widać bo jest w dole
Bacówka na Rycerzowej © kysu

Robimy ostatni duży posiłek i odpoczywamy tam około pół godziny, ja męczę dwie kromki, które mimo głodu nie jestem w stanie pochłonąć. Widać jak pogoda się psuje, ciemne chmury zakrywają niebo, zmaga się wiatr i robi zimno. Zarzucam dodatkową koszulkę na siebie a Krzyśkowi z zimna szczęka lata i do tego jest wesoło bo próbuje coś powiedzieć :D

Opuszczamy to miejsce i pniemy się znów w górę, na tą halę i wyżej na Małą Rycerzową (1207). Czeka nas już przyjemna droga w dół - Jaworzynka (1117). Zgodnie z Krzyśkiem spostrzegliśmy, że fragment trasy jest bardzo podobny do tego na Smrekowiec, gdzie prowadził nas Aegis zielonym szlakiem. Trafił się bardzo kamienisty odcinek na którym trzeba było uważać na luźne kamienie
Oto taki niewinny techniczny zjazd © Krzychu22

Dalej pędzimy w dół, spadek wysokości jest spory aż zatyka mi uszy ze zmiany ciśnienia, szlak uciekła nam gdzieś z oczu podczas tego pędzenia. Dojeżdżamy jeszcze troszkę drogą, którą ściągają prawdopodobnie drzewo z wycinek. Czujny Krzychu - przewodnik wyprawy szybko łapie za mapę i stwierdza, że tą zabudowę którą widać to jest ta na mapie gdzie wskazuje palcem. I faktycznie się nie mylił, spostrzega niebieski szlak który krzyżuje się z naszym dotychczasowym czerwonym i już nim jedziemy przez polanę do asfaltów.
Za szosami nie przepadamy, ale można po nich bardzo szybko się przemieszczać, a pogoda widać nie odpuści nam i będzie chciała nas zmoczyć. Zielony szlak drogą do Rycerki Dolnej pokonany został w błyskawicznym tempie, na razie jest tylko delikatny deszczyk ale przybiera na sile. Mijamy kościółek przy którym jest mapa, kontrolujemy położenie i śmigamy dalej, zaczyna już mocniej padać i Krzychu wychwytuje ciekawe miejsce do przeczekania
Dobrze jest mieć dach nad głową © Krzychu22

Po około 10 minutkach kontynuujemy, jest mokro na drodze ale mamy czas i niedaleko stację więc zupełnie się nie spieszymy. Na miejscu sprawdzamy godzinę odjazdu pociągu i będziemy musieli czekać więcej niż 30 minut.
Jak zwykle czas mija nam wesoło, śmieszne pomysły i rozmowy, przyjeżdża pociąg i wsiadamy do bagażowego, który jest puściutki. Rozkładamy się na "kanapach" i odprężamy, Krzysiek nawet zasnął.

Na stacji Piotrowice wysiadamy, jest mi tak zimno że szczęka lata i się trzęsę, zarzucone szybsze tempo ratuje mnie z tych nieprzyjemnych objawów. Wracamy dokładnie taką samą trasą jaką przyjechaliśmy na pociąg, podziwiamy też przez chwilę zachód. Sprawnie docieramy do Mysłowic i żegnamy się jadąc w swoje strony.

Planowanie wypadu na Jurę

Środa, 11 lipca 2012 · Komentarze(0)
Przyjechał do mnie Krzysiek trochę zmoczony bo złapał go deszcz. Będą u mnie rozmawiamy i planujemy trochę o wyjeździe na Jurę, na razie wstępne ustalenia. Gdy się już wypogodziło ruszamy na Niwkę terenem przez Wysoki Brzeg. Jadąc nieopodal Przemszy dojeżdżamy pod bramę kopalni piasku, znajdujemy jakąś boczną ścieżkę i takim singielkiem jedziemy przed siebie. Natrafiamy na sporą ilość piachu i pchamy przez długi odcinek, później wdrapujemy się na skarpę by się rozejrzeć po okolicy. Jest tam jak jechać to ruszamy dalej, okazuje się że dostajemy się na poznaną w zeszłym roku traskę a z moją modyfikacją wyjeżdżamy prosto na Maczki. Tam się żegnamy i jedziemy do domów.

Znów brower

Wtorek, 10 lipca 2012 · Komentarze(0)
Dziś znów lajtowa jazda więc aby nie było nudno to po raz kolejny będzie piwo. Jedzie z nami też Maciek, sąsiad Krzyśka. Od Maczek już razem, jedziemy przez lokomotywownie na Szczakową, tam zaopatrujemy się i kierujemy się na bazę nurków by tam wypić to piwko. Ciepło fajnie, byle całe takie wakacje były sobie myślę. Później zjazd na Sosinę by się dalej byczyć i nic nie robić. Wracamy przez płyty i pożegnanie na Maczkach.

Na jagody i wódeczkę u Stasia

Poniedziałek, 9 lipca 2012 · Komentarze(0)
Po ostatnim obżarstwie przyszedł pomysł by po prostu nazbierać tych jagód w pokaźnej ilości. Zabrałem dwa słoiki i wyruszyłem do Krzycha, spod jego domu najbardziej terenowym wariantem docieramy na naszą miejscówę i zaczynamy zbierać. Początkowo wydaje się że nie da rady szybko zapełnić słoików, jednak może troszkę wprawy się pojawiło i nie było to znów tak strasznie mozolne.
Znudzeni tym zbieraniem ruszamy na sztruclę do Bukowna, kupujemy też po piwku. Po otwarciu piwek miejscowy pochłaniacz metylowego woła nas, pewnie by z nim pić. Stawiamy opór i nie reagujemy, no to on do nas przyszedł, wita się a skoro się nie znamy to się przedstawia w komiczny sposób "Stasiu Hajduk Polska Bukowno". I dalej zdziwiony że go nie znamy. Zaprasza nas na "Żubrówkę" która faktycznie była wódką marki "Żubr", daje mi kielon i wącham czy to nie jakieś świństwo domowej roboty, w ogóle nie mam zamiaru pić daję Krzychowi, on ochoczo wypija. No to i ja próbuję, przechylam kielon, wypijam i niespodziewanie czuję że tej wódki nawet nie trzeba przepijać bo taka słaba. Ja dziękuję za taką imprezę, dopijamy piwko i się zmywamy bo znów nas na chlanie będzie ciągnął ten Stasiek.
Jedziemy Bukowską, na chwilę łapiemy się szosowca ale za ostro grzeje więc mu odpuszczamy. Potem wskakujemy znów do lasu by jeszcze dozbierać jagód, po niecałych 30minutach mam już zapełniony słoik, więc wracamy na Bukowską i jedziemy w kierunku Jaworzna. Potem płytami na Maczki i każdy do domu.