Wpisy archiwalne w kategorii

Full suspension z Krzychem

Dystans całkowity:8604.00 km (w terenie 3521.50 km; 40.93%)
Czas w ruchu:481:29
Średnia prędkość:17.77 km/h
Maksymalna prędkość:48.00 km/h
Liczba aktywności:150
Średnio na aktywność:57.36 km i 3h 13m
Więcej statystyk

Tripowo szlakowo - Lipowiec + Tęczynek

Wtorek, 28 sierpnia 2012 · Komentarze(1)
Wycieczka spontaniczna i dzięki temu fajna. Jedynie z początku rzuciłem inicjatywą by pojechać na stawy Groble za Jaworznem. Zrobiliśmy tam pierwszy postój i mały popas, a siedząc przy stawku zauważyliśmy tablicę z kierunkami szlaków. Wybraliśmy zielony a nieco dalej widzimy że jest to szlak który poprowadzi nas pod zamek w Wygiełzowie - zamek Lipowiec, więc w drogę. Początkowo zwykły szlak jakimiś szutrami, później zrobiło się węziej oraz pod górkę i okazało się, że jesteśmy na krawędzi kamieniołomu



Po kamieniołomie czekał nas sympatyczny zjazd szeroką drogą ale z luźną nawierzchnią. Było nieco szukania szlaku, ale zawsze udało się go odnaleźć, kręciliśmy koło jakieś miejscowości a później lasem ponownie się pieliśmy w górę. Pojawiły się super widoczki, prawdopodobnie jest to Zagórze, robimy przerwę na jabłko.


Dalej zaskoczył nas kolejny fajny zjazd, nawet szybki po trawiasto-szutrowej ścieżce z lekkimi bandami, wpadamy na jakieś zabudowania, a dalej na drogę asfaltową, jadąc nią w dół dojeżdżamy prawie pod sam skansen w Wygiełzowie. Wbijamy do sklepu i atakujemy podjazd na zamek, tam długi odpoczynek i popas.
Propozycją Krzyśka jest pojechanie na zakola Wisły i mała eksploracja terenów, droga troszkę nam się gubiła, początkowo nie wiedzieliśmy w jakim kierunku jedziemy a gdy odnaleźliśmy punkt w terenie z naszą mapą to naprawiliśmy ten błąd jadąc szutrem przez las. Wyjechaliśmy koło motu nad Wisłą i wałem dojechaliśmy na jakąś piaskownie. Problemem była otaczająca woda, która często uniemożliwiała jazdę na azymut i musieliśmy się wracać by przedostać się dalej.
Kolejnym celem jaki sobie postawiliśmy był zamek Rudnie - Tenczynek. Jedziemy przez Źródła, Okleśno, Podłęże i wyszukanym z mapy niebieskim szlakiem do żółtego pieszego. Nim dojedziemy już pod zamek mając troszkę terenu i asfaltu, a nawet polami na szago kierujemy się do celu.


Spod zamku zjechaliśmy piecem na dół i obróciliśmy piwka. Dalej jedziemy niebieskim rowerowym do czerwonego rowerowego którym już jedziemy do Trzebini. Dalej przez rafinerie w Trzebini gdzie łapiemy sporo oktanów i tak jakoś docieramy do Luszowic. Tam łapiemy się niebieskiego rowerowego i dalej zmiana na czerwony jaworznicki i tak dojeżdżamy do Ciężkowic. Asfaltem a później przy torach jedziemy na Sosinę. Tam jemy resztki zapasów i ruszamy po jakiś 20 min. Zrobiło się strasznie zimno trochę nas trzepie ale jedziemy, przed płytami się rozstajemy, chcę jechać krótszą drogą bo już sporo kilometrów jest wykręcone.

Export Perły na Pogorię

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Pojechałem do Krzyśka zawieźć mu pedałki do Krosa, ruszyliśmy się przez Strzemieszyce okrężną drogą na Pogorie, było trochę terenów trochę asfaltów. Daję pomysł by strzelić sobie piwko, więc do najbliższego sklepu zajeżdżamy i biorę Perłę Export, bo dawno jej nie miałem w ustach. Wróciliśmy na Pogorię 3 i tam pogawędka przy napoju.
Wypiwszy zawartość wsiedli na rumaki i jeszcze nic nie poczuli, bo o ile Leszki ich pobudzają do szybkich obrotów korbami, to Perła ma odwrotne działanie z lekkim opóźnieniem. Po kilku kilometrach zachciało się ziewać i oczka się lekko zamykały, siły opadły że 20km/h było wystarczającą prędkością.
Jakoś dotarliśmy do jego domu, tam dostałem dwa jabuszka z drzewka na odchodne a potem pojechałem. Na szczęście Perła skończyła już działać, więc zajechałem prędko do domu.

Wracam do zabawy

Środa, 22 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Krzysiek pożyczył mi swoje stare platformy do czasu aż kupię sobie coś dobrego. Spore masywne początkowo sprawiały problemy, bo na zakrętach przyzwyczajony że mogłem kręcić korbami, teraz gabarytowo większe pedały ocierały o grunt. Zrobiliśmy pętelkę w okolicach Krzyśka.

Kłopotów z kolanem ciąg dalszy

Piątek, 10 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Zaraz po powrocie z poprzedniego tripa udało się załatwić wizytę u ortopedy, diagnoza nie brzmiała przyjemnie - naderwane więzadło krzyżowe z tyłu kolana. Po rewizycie i badaniu usg słyszę pozytywne wieści, zerwane więzadło krzyżowe zrasta się lecz nie mam co liczyć na błyskawiczny powrót do jeżdżenia. Pogadałem pod tym kątem z lekarzem, i stwierdził, że winne tego urazu są pedały zatrzaskowe oraz duże długotrwałe obciążenie (jurajskim tripem) do którego staw nie jest przystosowany. Konkretnie nie jest przystosowany do ciągnięcia w górę, bo to nienaturalne obciążenie.
Recepta na wyzdrowienie to miesiąc odpoczynku aby wszystko się dobrze odbudowało i najlepiej porzucenie pedałów zatrzaskowych. Tak też zrobiłem, rozłąka z crankami była bolesna w tym znaczeniu, że musiałem od nowa pojąć jak trzeba jeździć na platformach, zrozumieć jak zmusić rower by się trzymał stóp i mieć nad nim kontrolę

Szlak Orlich Gniazd - Epilog

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Po nocce pod namiotem budzimy się dość wcześnie o 6:30. Jest fajnie rześki poranek, ogarniamy coś na śniadanie i zwijamy się w dalszą podróż. Przy okazji napiszę, że był to mój pierwszy nocleg na dziko.


Okazało się, że centrum mieściny było tusz tusz od naszego noclegu, przejeżdżaliśmy obok stawu i zapamiętałem sobie, by jeśli kiedyś powtarzać ten trip, to nocleg w tym samym miejscu z kąpielą w stawie. Przejechaliśmy obok ruin zamku w Pilicy, nie miałem ochoty obchodzić i fotografować go z każdej strony z powodu bólu kolana stąd niespecjalne zdjęcia obiektu.


Czym dalej tym coraz gorzej z moim kolanem, niestety nie czerpię przyjemności z jazdy, choć wczoraj mi się to udawało mimo dolegliwości. Dojechaliśmy na teren pewnej szkoły gdzie kilkukrotnie robiliśmy postoje na wycieczkach z Andrzejem (Andim), tutaj z pomocą telefonu Krzyśka sprawdzam czy jest jakaś czynna stacja i możliwe odjazdy. Nie wiem czemu nie zdecydowałem się na zaczekanie na pociąg nawet z przesiadkami by dojechać do Szczakowej, po prostu nie miałem pojęcia na jaką trudną drogę do domu się piszę. Krzyśkowi zostawiłem aparat aby popstrykał ładne widoczki, i ruszyliśmy kawałek razem, potem rozłąka którą niemile wspominam.
Wpierw musiałem kierować się na jakąś mieścinkę, której nazwy teraz nie pamiętam, ale pomyliłem drogę i choć szybko się zorientowałem to miałem spory podjazd w gratisie, który dał kolanu dobrze popalić - końcówkę szedłem z rowerem bo ból nie do zniesienia. Gdy byłem bliżej Kluczy to szybko się połapałem po drogowskazach jak mam jechać, ale wielokrotnie podjazdy powodowały, że stawałem i w głowie rozpaczałem jak ja jeszcze tyle kilometrów dojadę do domu i co się stało z moim kolanem. Minąłem Klucze, Bolesław i na pocieszenie zrobiłem sobie przerwę przy fontannie w Bukownie.

Szanowałem się bardzo, tempo było wręcz emeryckie, ale na długiej prostej do Jaworzna choć chciałem rozwinąć skrzydła bo to już tak blisko domu, to i tak kręciłem ~15km/h tylko. Ostatni postój robię na Sosinie, robię szamę i mimo, że nic mnie nie cieszy to staram się odprężyć leżąc na ławce.
W domu już rodzina zawiadomiona o problemach, szybko zostaję zawieziony do lekarza po skierowanie do ortopedy.
Prezentuję pozostałe zdjęcia jakie Krzysiek wykonał na trasie do Krakowa, a udało mu się i wrócił przed nocą pociągiem do siebie.















Szlak Orlich Gniazd - Prolog

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Trip jakiego jeszcze nie było, dużo kilometrów, ładna i niebanalna trasa pod względem technicznym, nocleg pod namiotem na dziko. Tak zapowiadał się dwudniowy przejazd z Częstochowy do Krakowa pieszym szlakiem Orlich Gniazd, który wije się by zahaczyć o ważniejsze baszty i fortyfikacje średniowiecznej Polski.
Wcześnie rano z ogromnym plecakiem załadowanym po brzegi udaje się na pociąg do Sosnowca, tam też przyjeżdża Krzysiek. Podróż do Częstochowy bez kłopotów, wysiadamy i jest jeszcze fajne (nie upalnie).


Szybko orientujemy się na głównym deptaku, że tu się szlak rozpoczyna, spojrzenie w mapę gdzie dalej i w drogę. Początkowo troszkę rozczarowani, jedziemy jakimiś asfaltowymi ścieżkami, ale po kilku kilometrach już jakiś teren. Ten fragment nie jest wymagający, miło się kręci. Napotykamy pierwsze poważne wzniesienie jeszcze przed Olsztynem, gdy już z niego zjechaliśmy na asfaltach w mieście odwróciłem się i cyknąłem fotkę.

Przejazd przez miasto nie jest ciekawy, natomiast fragment prowadzący do Złotego Potoku kojarzy mi się z zapachem żywicy sosnowych lasów i odrobiną piasku, przejeżdżamy też obok kościółka św. Idziego. Tusz przed samym Złotym potokiem ulica Aleja Klonów jest ładnym zapadającym w pamięć fragmentem - długa i szeroka, nieutwardzona droga i po obu skrajach potężne Klony zasadzone w równych odstępach. Z "centrum" najszybciej dostać się pod źródła drogą, ale znacznie przyjemniej jedzie się bokami, mimo że są tam jakieś pagórki i odrobinę trudniejsze ścianki. Przy wspomnianych źródłach tankujemy bidony i bukłaki, woda jest tak lodowata, że jej chłód utrzymuje się przez jeszcze przez kilka godzin.
Kolejne kilometry prowadzą nas do Rezerwatu Ostrężnik gdzie mają być ruiny zamku

Doczytując w domu okazuje się, że z ruin nie pozostało nic co laickie oko by mogło dostrzec, ale pozostała wielka skała z jaskinią, która była połączona korytarzami z zamkiem. Po kolejnej porcji kilometrów dojeżdżamy do kilku ważnych miejsc na mapie: zamek Mirów


Grzęda, to trudny do pokonania rowerem odcinek łączący przedstawiony zamek Mirów z zamkiem Bobolice położonym nieco ponad kilometr dalej.



Po takich atrakcjach szlak nie niósł nic ciekawego, do czasu aż przyszło zmierzyć się z największym wzniesieniem - Góra Zborów. Nachylenie nie było zabójcze jak typowo w górach, ale wystarczająco długie aby dać popalić już zmęczonym nogą. Na szczycie widoki rekompensują poświęcony trud.




Po odpoczynku czekał nas kamienisty zjazd, atrakcji dodały kozice, które zatorowały nam drogę.

Zapomniałem już dokładnie w jakiem miejscu szlaku miała miejsce nieprzyjemna sytuacja, ale było to pomiędzy Morskiem a Podzamczem, mianowicie pojawił się głęboki kopny piach. Jechało się ciężko, ale nogi jeszcze dobrze podawały więc nie oszczędzałem sił, i nagle poczułem ból z tyłu lewego kolana. Uniemożliwiał mi sprawne kręcenie i się nasilał, każde większe oddanie siły na korbę wywoływało ten ból. Na szczęście piach się skończył i jakoś mogłem "normalnie jechać"


Stwierdziliśmy, że trzeba zrobić porządny odpoczynek i dobrze zjeść w jakimś pobliskim lokalu bo do końca dnia jeszcze coś pojedziemy a dalej nie będzie już takiej okazji. Kolano bolało, ale po regeneracji i odpoczynku nie dokuczało tak jak wcześniej, teren też nie wymagał wiele sił.

Gdy zjedliśmy tak spostrzegłem, że słońce jest już dość nisko i ten dzień jest już bliżej końca. Ruszyliśmy dalej i tak się złożyło, że gdy zaczęło się ćmić byliśmy poza zabudową (jeszcze przed Pilicą) więc nie było problemu ze znalezieniem miejsca na nasz namiocik. Chociaż pierwsza myśl by rozbić się na środku ścierniska daleko od jakiejkolwiek drogi był zły.

Namiot rozbiliśmy i słyszymy strzały z broni, nie wiemy czy ktoś nas chciał przegonić czy polował na zwierzynę, woleliśmy się wycofać. Podjechaliśmy troszkę dalej, zaraz przy drodze wyrosły drzewa i gęste krzaki, a za nimi znów ściernisko. Tutaj pozostaliśmy, od strony drogi nie widać nas przez zieleń, od strony ścierniska jest daleko do zabudowań, namiot nie powinien rzucić się w oczy na tle drzew i krzaków. Było jeszcze za wcześnie aby iść spać, więc uraczyliśmy się piwkami i gadaliśmy sobie na różne tematy.