Na odprawę swojej grupy prawie się spóźniłem, wjechałem na styk. Było dużo pytań gdzie w ogóle jechać na ten pierwszy oes, więc wyszedłem z inicjatywą i poprowadziłem po swojemu tak aby nie zjeżdżać nisko do centrum i nie korbować później wiele w górę. Już od samego początku zawody on sight
pozytywnie mnie zaskoczyły, bo dopiero co ruszyliśmy z bazy a już jestem w nowych miejscach. Patrząc po samej mapce lokalizacja oesów jest zupełnie inna niż ta, którą serwowała nam ekipa EMTB w ostatnich latach, więc nie trafimy na odsmażanego kotleta (choć smacznego to jednak odsmażanego ;) )
OS1 - zaskoczył podjazdem, który mogłem zrobić szybciej bo nie był taki długi, później fajny klimacik w ciemnym lesie lecąc po igliwiu gdzieniegdzie podskakując na muldach. Końcówka bardziej otwarta po trawie, ale chlupająca woda z wielkiego rozlewiska średnio mi się spodobała. Jeszcze był mały epizod z wjazdem do lasu po trawersie, tam mała pętelka i wylot z dropem.
Dojazd do kolejnego odcinka w części asfaltowy, wspinamy się dość wysoko skąd widać kopalnie kwarcu, tam będzie też dzisiejsza trasa i po cichu liczę, że czerwony szlak.
OS2 - początek polanką w dół, przypomina to trochę zawody EnduroTrophy gdzie musisz uważać czy w trawie nie wyrośnie kamcor czy kłoda. Po chwili wpadam w bagno/torfowisko/błotne spa po pół piszczela, niosę rower rozglądam się i myślę, czemu jak ostatni kretyn tak pomyliłem trasę, przecież obok koleś jedzie... nie, też się topi. Najbliższe 200m pokonywałem tempem jakbym wnosił rower, i gdy to się skończyło to mimo twardego podłoża jazda również była dla mnie niemożliwa ze względu na zbyt duże uskoki skalnych półek mokrych od cieknących strumieni z torfowiska. Dalej tylko lepiej, bo chyba gorzej być nie mogło, jakaś wąska ścieżka przez las obok normalnej trasy zwózkowej, na którą później i tak wpadamy i lecimy dzidą. Końcówka to podpucha bo z pełną prędkością na płaskim odcinku lecimy na pień z wystającym korzeniem i jak widziałem po zdjęciach wiele osób tam leżało, ja tempem emeryta podciągnąłem przednie koło a tylne z pomocą też wskoczyło.
Koniec tej masakry, jeszcze mi się nie zdarzyło aby zdejmować buty i wykręcać skarpety bo tak przemokły, powtarzałem tą czynność jeszcze później bo cała wilgoć z butów znów przesiąkła i zrobiła potop w obuwiu. Chwilę dalej był bufet, nikogo znajomego nie było wiec nie traciłem czasu na gadanie tylko usiadłem zjadłem co dali, zapakowałem jeszcze trochę na potem i jadę z ekipą Eskimoo. Dojazd uleciał mi już z pamięci, ale było dość trochę pod górę i oczywiście jechaliśmy przez widokową kopalnię kwarcu, którą każdy się zachwycał. Będąc coraz bliżej startu trzeciego odcinka nadzieje rosły na myśl, iż będzie to czerwony szlak, który znam i który jest świetny.
OS3 - Nie myliłem się typując go, jedyne co mnie zaskoczyło to ostry zakręt na otwartej polance zaraz na początku co wybiło z tempa, ale reszta poszła koncertowo. Załapałem się też na konkret foto (drugie na dole). Ale zapomniałem, że są to zawody on sight i sam odcinek czerwonego szlaku to będzie za mało, dostałem w bonusie podjazd asfaltem (100m) i krótka mini kąpiel w bagnie po skręcie do lasu. Tam przez spory kawałek trzeba było korbować, i ponownie się nie popisałem bo warto było cisnąć w opór. Od momentu zjazdu z asfaltu ścieżka to singielek, łagodnie przechodzący z podjazdu do lekkiego podjazdu i płynnie zmieniając się w coraz większy zjazd. Początkowo prostą linią w dół potem jakieś skalne półki gdzie trzeba było się namanewrować aby zmieścić się rowerem. Zmęczył mnie ten odcinek najbardziej, dość długo siedziałem i ładowałem baterie dogryzając coś i pić.
Zadzwonił Krzysiek z prośbą o pomoc, zamleczona opona mu się rozszczelniła na oesie i potrzebuje dętki. Zbieram się nie czekając na członków z Eskimoo ani z mojej grupy i jadę sam jak palec. Na długich prostych szutrówkach, których jest w dolnych partiach gór Izerskich mnóstwo, nie widzę nikogo na kilometr przed siebie ani za siebie, jadę i konsternuję nad egzystencją (; Generalnie te długie proste i brak innych trochę wprowadziły niepewności, a już na pewno musiałem dobrze przejrzeć mapę gdy zobaczyłem stromy szeroki na dwa samochody podjazd, nietypowy jak na zawody enduro. Upewniwszy się, że jednak tak ma być jadę dalej, dostaję tel od Krzyśka, że dętki już nie potrzebuje. Nadrobiony czas wykorzystuję przed startem ostatniego odcinka na leżakowanie i suszenie skarpet na kamieniu.
OS 4 - Kamienisty, od samego początku tej edycji brakowało kamieni, ten odcinek nadrobił ten brak. Trasa głównie prosta i w dół, ale mnogość dużych luźnych i nieruchomych kamieni oraz taśmy tworzące szykany spowodowały, że nie jest to proste zadanie. Gdzieś w połowie za kiepsko przeskoczyłem nad wystającym kamieniem i przysnejczyłem tylnym kołem. Z racji, iż ścigam się o pietruszkę na luzaku wymieniam dętkę. Mijało mnie też kilku, którzy w pośpiechu znosili rowery sugerując, że szkoda czasu. Mieli rację bo żadnego z nich nie dogoniłem, ale szkoda też zjazdu. Zreperowany ruszam z większą ostrożnością, przez jeszcze spory odcinek mam tylko kamienie, później trochę wymieszało się to z trawiastym podłożem. Końcówka to szutrowy sprint i nawrotka w lewo na krótki uskok i finisz po nieruchomych kamieniach, które dały satysfakcję gdy się je zgrabnie i szybko pokona.
Podsumowując zawody - nieźle mimo błota, nieźle mimo snejka. Naprawdę dobrze zapamiętałem te zawody gdyż piszę tą relkę rok po zawodach.