Krzychu dał znać, że na Jurze w Olsztynie czy jakiś okolicach chłopaki robią własne zawody Enduro/XC i warto by się wtedy wybrać pogadać a może jakiś ciekawy odcinek przejechać.Ja ruszyłem pociągiem z Sosnowca, w sumie pierwsza podróż cugiem w tym roku i zapomniałem jak to jest, jednak uczucie bycia spóźnionym na pociąg jest nieustannie takie samo ;) Spanikowałem ale przyjechałem całe 15 minut przed, więc ok.
W pociągu tłoczno że musiałem stać z rowerem, zawiadomiłem do Krzyśka by próbował na końcu pociągu i mi dał znać, jak wsiadł to dostałem cynk i przeciskałem rower wagonami do niego na koniec, ale było warto bo wolne miejsca były.
Wysiedliśmy jeden przystanek przed Częstochową, odpaliłem zdjęcia mapy i próbowaliśmy się nawigować, trochę niepewni swojej lokalizacji ciągle podążamy w dobrym kierunku a potem już wszystko się zgrało. Przed Olsztynem podjeżdżamy na wysokie skałki, na których byliśmy już w czasie zlotu. Na górze dzwoni do Adama aby spotkać się, jak się okazuje te zawody będą dopiero jutro, ale zbiera się i przyjeżdża samochodem.
Jedziemy do Olsztyna,po zakupach udajemy się na skałki i wtedy przyjeżdża Adam, na górze posilamy się i kawałek czasu siedzimy. W końcu dźwigamy tyłki i Adam prowadzi nas przez pętelkę treningową kończąc na skalnej ściance, na której Krzysiek łapie snejka. Po uwinięciu się z usterką jedziemy do rezerwatu Sokole Góry. Kilka ścieżak tam znamy, ale ponownie Adam uchyla rąbka tajemnicy i prezentuje fajne treningowe linie, są dwie ścianki, które nie idą łatwo i z pewnością trzeba je kilka razy ogarnąć. Jedziemy dalej a nasz przewodnik jeszcze troszkę nas odprowadza. Pogawędka przed pożegnaniem i każdy w swoją stronę, my ciśniemy na Złoty Potok gdzie wypompowani po skałkach i trasie treningowej robimy dłuższy postój z posiłkiem.
Jadąc dalej szlakiem Orlich Gniazd conieco się przypomina, troszkę za Złotym Potokiem odrobina szybkich ścieżek na których można poczuć flow. Szlak staje się bardziej prosty i płaski, chociaż nadal pojawiają się długie podjazdy i zjazdy, niestety wyasfaltowane co nas zabolało.
Mirów, Bobolice, oraz jeszcze jedne wypiętrzone skałki, których nazwy zapomniałem, to miejsca które się pamięta i warto przyjechać je zwiedzić nawet kolejny raz. Dzisiejsza najciekawsza część zapewne już za nami, zostaje trochę szlaku do Morska a dalej trzeba będzie pomyśleć jak wracać.
Wydaje mi się, że dojechaliśmy do Fugasówki by tam zahaczyć o jakiś sklep. Zanim pojedliśmy i troszkę zregenerowali siły minęła prawie godzina i zrobiła się 19, poczuć można było delikatnie nieprzyjemny chłodek, a temp. pewnie jeszcze spadnie. Zrobiliśmy małą rozkminę jak wracać i prędko zakręciliśmy korbami by opuścić ruchliwe ulice zanim zrobi się ciemno i zagrzać się bo cieplejszych ubrań nie mamy.
Będąc już na pobocznych uliczkach odpala nawigację w telefonie z mapami google. Jesteśmy miło zaskoczeni tym jak nas prowadzi, gładkie szutrowe ścieżki przez las, każde małe odbicie uchwycone na mapie, praktycznie sami z papierową mapą nie bylibyśmy tak dobrze poprowadzić z dala od ruchliwych ulic. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że jedziemy czarnym rowerowym szlakiem, który sam pamiętam z wycieczek sprzed lat, nawigacja nie była nam już od tej chwili potrzebna bo Krzysiek już wie jak jechać.
Tempo spadło, ale została tylko asfaltowa droga, ani też nie robi się zimno na wieczór więc się niczym nie martwimy.
Krzysiek tłumaczy mi, jak mogę skrócić sobie drogę do domu omijając jego okolice, wkrótce żegnamy się bez postoju i jadę jak mi polecił. Początkowo nieznana mi okolica, ale nie był to długi odcinek, gdy rozpoznałem stadion to wiedziałem, że jestem na Ostrowach Górniczych. Na prostej do Maczek jeszcze przyspieszyłem tempa bo to nudny i ciemny bez oświetlenia odcinek, dalej przez Długoszyn i osiedle Stałe prosto do domu.
Wszystkie zdjęcia:
https://goo.gl/photos/vQUsyDrckqWa3wCk6