Trip ciekawy i wyjątkowo długi. Nie wiem jak to się stało, że dołączyła do nas nieznajoma osoba (dziewczyna), prawdopodobnie Krzysiek dał info na forum, że jest wyjazd i kto chce może się przyłączyć. I zgłosiła się Sandra, która wsiadła do naszego pociągu w Katowicach. Jeździ XC na bardzo leciutkim Treku, lubi się zmęczyć jeżdżąc nie tylko maratony bo i po górach.
Wysiadamy na stacji Ustroń Polana i kierujemy się czerwonym szlakiem na Równicę, stromy podjazd daje się w dużej części podjechać, ale są fragmenty które lepiej pokonać z buta.
Na szczycie dzięki pięknej pogodzie robimy sobie odpoczynek i możemy się napawać widokami.
Niebieskim szlakiem w stronę Orłowej i Trzech Kopcy pokonujemy na luzaku, Sandra spoko nam wtóruje.
W trakcie drogi zaliczyłem komiczną glebę, Krzysiek przejechał przez dużą kałużę na trawiastym odcinku podrywając mocno przednie koło, chciałem zrobić tak samo tylko nie równo poderwałem. Gdy koło opadało byłem już nieco przechylony na bok, nie złapało przyczepności i położyłem się z rowerem, po tej mokrej trawie wykonałem śmieszny ślizg.
Na Kopcach robimy szybkie grupowe zdjęcie dzisiejszej ekipy.
Dalej jedziemy przez Smerkowiec, Czupel i Grapę do Wisły. W mieście wpadamy po zakupy, coś do jedzenia i jakieś piwko na później.
Wspinamy się na Kiczory, jedzie się przyjemnie, po drodze zwęszyliśmy jagody więc nie mogliśmy odpuścić takiej okazji - co widać po zabawionych ustach.
Na Krykawicy naszła nas ochota na jakąś serię zdjęć na tych skałkach, było trochę
zabawy by ustawić aparat i wdrapać się na górę z rowerami, ale było
wesoło.
Jedziemy na Stożek, później zjazd w stronę Małego i Cieślara, który się nam podobał. Kolejno Soszów (pamiętam to schronisko jak byłem kiedyś dawno z rodzicami), Przełęcz Beskidek i dość męczący podjazd (bo z wypychem też) na Wielką Czantorie.
Ostatni szczyt dzisiejszego tripa zaliczony więc zostajemy dłużej i odpoczywamy przy piwku.
Zjazd wykonujemy polaną, jest zabawnie bo zablokowaliśmy tylne koła i bawiliśmy się w drifty. Później poszliśmy na strzałę w dół, pięknie się zjeżdżało i efekt przybliżającego się miasta w dole był niesamowity.Nie było to zbyt mądre bo hamulce mi się już zagotowały i na dole klamki dotykały już gripów i z ledwością się zatrzymałem na końcu zjazdu. Smród i sąd spalonych hampli jeszcze nam przez jakiś czas towarzyszył. Sandra była bardziej rozważna i dojechała kilka minut po nas.
Na pociąg powrotny nie musieliśmy się już tak bardzo spieszyć, bo podczas zjazdu słyszeliśmy jego syrenę i widzieliśmy jak odjeżdża. Mówi się trudno, za jakiś czas odjedzie kolejny. Jednak na stacji się okazało, że był to ostatni i jest problem dokąd się udać by złapać jakiś powrotny w stronę Katowic.
Krzysiek wbił na internet i niepocieszająca informację dał, iż trzeba jechać do Bielska-Białej i się pospieszyć aby zdążyć na pociąg. Dosyć zmęczeni po takiej wyrypie w górach przyszło nam jechać spory kawałek. Na szczęście było płasko i aż się dziwię, że na takim dystansie jaki nas jeszcze czekał mieliśmy siły by kręcić pod 30km/h. Sandra nieźle dawała czadu, właściwie to musiałem się pilnować, bo wyglądało że do Bielska nie utrzymam jej tempa. Cały czas jedziemy zielonym szlakiem GreenWays do Skoczowa, dalej Podgórze, Grodziec, Świętoszówkę, Jaworze. Wjeżdżamy do Bielska ale od nieznanej nam strony, jest już lekko ciemno i wpadamy na ładnie oświetlony rynek, szybki przelot przez niego i jak tylko rozpoznaliśmy główną drogę to się ucieszyliśmy, że uda się dojechać na czas.
Na spokojnie już kupujemy bilety bo jesteśmy z dobrym zapasem czasowym. Udajemy się na perony i czekamy, właściwie jest już ciemno.
Wysiadamy w Piotrowicach, dobrze że odebrał nas tata Krzyśka bo już byliśmy wykończeni.