Krzysiek ruszył do mnie, wyjechałem mu naprzeciw i już od Wysokiego Brzegu jechaliśmy razem. Zajechaliśmy podobnie jak ostatnio nad zalew w Imielinie, po drodze zrywając co nieco owoców :D wymyśliłem wtedy Krzyśkowi ksywkę KELNER. Potem asfaltem trafiliśmy na ten Bieruń Nowy i zaczęło się szukanie Warszawskiej 319. Niby znaleźliśmy ale jak to jeden ziomek z tego miejsca nazwał "kurwidołek" odradził nam szukania tu i ruszenia trochę poza ten plac z halami i rampami. Ostatecznie nie znaleźliśmy a ja dopiero teraz spojrzałem na satelitarną mapę google i wychodzi na to że źle szukałem. Wracaliśmy tą samą trasą do Imielina, pojechaliśmy na Jeleń przez Dziećkowice. Podjechaliśmy pod górę, i po wkroczeniu w las gdzieś za połową skręciliśmy w prawo pomiędzy stawkami w kierunku Jaworzna. Chwilę główną drogą i ponowny zeskok w teren, który kończymy przy pływalni. Padła propozycja od Krzyśka by zahaczyć o McDonalda i zjeść dobre lody. Byłem miło zaskoczony jak w polewie truskawkowej zobaczyłem prawdziwe truskawki, smak bardzo dobry tak samo jak śmietankowej masy która przypominała mi tą z drogich włoskich lodów. Posiedzieli, pogadali i ruszyli wgłąb osiedla Stałego by wyprowadzić kompana na drogę do domu. Pożegnali się bo było już troszkę chłodno, a ja pokręciłem szybko do domu i udało mi się na tyle zagrzać by nie czuć tego chłodu.
Wyjechałem naprzeciw Krzyśkowi, jechałem ścieżką rowerową na Jaworzno a on drogą. Krzyknąłem na niego ale nie usłyszał. Ruszyłem w pogoni za nim na wysokim młynku bo On jechał sobie spokojnie 30km/h a w moim singlu spokojnie to jest w granicy 26km/h Pojechaliśmy obok mojego domu w kierunku cmentarza w las, gdy mijaliśmy kamieniołom zrodziła się chęć obejrzenia go. Objechaliśmy szeroko ten teren i podjechaliśmy troszkę pod górę, przepchaliśmy rowery przez ściernisko i na końcu podeszliśmy na krawędź kamieniołomu. Przez dłuższy czas wypatrywaliśmy w oddali rożne znane miejsca: Obie elektrociepłownie w Jaworznie, Kościół na osiedlu Stałym, prawdopodobnie kilka bloków z Chrzanowa, Klimont w Lędzinach, Kościół na Hołdunowie, blokowiska w Tychach, szyby kopalni Piast; Ziemowit; Wesoła, wieżę radiowo-telewizyjną, oraz Hutę Katowice. Następnie na Imielin, jadąc ulicą Wandy nad zalew Krzysiek zaczął wypatrywać ładnych domków których tam nie brakowało, szczególnie podobały nam się drewniane. Następne kilometry drogi prowadziły przez Chełm Śląski, skróciliśmy troszkę drogę przez las przed którym było otwarte pole. Był tam koleś z modelem zdalnie sterowanego szybowca napędzanego silnikiem elektrycznym. Robił obszerne koła a wiatr mocno mu znosił ten samolot. Ostatecznie miał problemy i zakończył trochę mocnym grzmotem w pole, nie wypuścił go w powietrze więc coś się stało a my ruszyliśmy testując smak zerwanej przez Krzycha kukurydzy - chyba niedojrzała było mąką czuć. Przez Hołdunów, na Mysłowice, jesteśmy już blisko mnie a było trochę czasu więc odprowadziłem Krzyśka za cmentarz przy osiedlu stałym. Wracam sam bez żadnych kłopotów policji itp.
Aha prędkość maksymalna uzyskana na prostej wykonując najszybszą kadencję jaką potrafiłem z siebie wygenerować. Dziś przeliczę jaka to była kadencja.
Spotkanie na naszym stałym miejscu, decyzja zapadła że jedziemy na Sławków. Ruszyliśmy i w Maczkach już odbiliśmy na leśne ścieżki które tylko znałem w częściach. Pierwszy postój na Ryszce, ktoś przywiązał tam do gałęzi coś porządnego do huśtania no to skorzystałem :D Ale nie było frajdy póki Krzychu mnie porządnie nie rozpędził. Dalej jechaliśmy przez teren piaskowni, byliśmy gdzieś blisko Bukowna i przejechaliśmy przez Sławków, w większości wszytko przejechaliśmy terenem. Byliśmy prawie w Strzemieszycach a gdzieś dalej przytrafił mi się kapeć a panie zaproponowały nam hol, "sztywny hol" jak później dopowiedział Krzysiek. W czasie serwisu trochę straszyło deszczem ale nic poważnego nie spadło z góry. Przez Cieśle i Wągródkę dojechaliśmy na Maczki gdzie pogawędka i każdy pojechał do domu.
Nie potrafiłem wytrzymać bez jazdy, zarzuciłem łańcuch na środkowy tryb korby i szóstą koronkę kasety i skułem to. A widząc że łańcuch jest odpowiednio napięty ubrałem się i ruszyłem. Mimo że pojedyncze przełożenie jest trochę niewygodne jechało mi się dobrze, z trudem dochodziłem do 30km/h bo trzeba było szybkiego młynka, ale spokojnie 28 dało się kręcić. Takie ustawienie wymagało sporo od mojej kondycji, miałem wielką chęć szybko lecieć bo przy niższych prędkościach jest NUDA. Puls szybko skoczył i nawet długo się utrzymywał nie przekraczając granicy w której spadła by moja wydolność. Później musiałem zwolnić gdyż teren nie pozwolił na taką gonitwę, czasem ciężko było uciągnąć nawet niewielki podjazd po trawie. Nie miałem okazji ponownie wskoczyć na taki dłuższy odcinek z podobnym pulsem, jednak do końca fajnie szybko mi się jechało bez odczucia czy to chwilowego czy ogólnego zmęczenia. Pojechałem na Imielin, troszkę żółtym szlakiem, podjechałem na Klimont który o dziwo da radę zdobyć na takim trochę twardym przełożeniu. Później już szosą do domu jadąc przy stacji PKP Brezinka.
Męcząc kolejny raz to prostowanie haka bo chciałem doprowadzić go do idealnego pasowania w ramie musiałem skrzywić gwint. Przerzutkę wkręciłem do 1/3 bez oporów aż nagle.. nie chce iść dalej, no to wykręcam.. ups ani w jedną ani w drugą. Ehh, no to mam problem. Ciężko szło ale oddzieliłem przerzutkę od haka który bez zastanowienia idzie do kosza bo nie odratuję go, ale przerzutka :( tą śrubę wymontowałem i zastanawiam się czy to będzie wystarczające mieć połowę tego gwintu który trzeba jeszcze poprawić iglaczkami, czy może starać się u kogoś dotoczyć lub szukać rozwalonej przerzutki na dawcę? Problem jest też z wykonaniem single-speeda, łańcuch nie jest równomiernie rozciągnięty i raz mam odpowiedni luz a raz za mocny naciąg. Spróbuję inne przełożenie i dołożę nieużywaną resztkę łańcucha XT którą przypiętą mam do piórnika ;D