W planach była kolejna próba na Płoki po wczorajszym nieudanym ataku skasowanym przez peleton czarnych chmur ale... Krzychu dał znać że ma ochotę gdzieś pokręcić, czasu trochę uciekło i podskoczyliśmy po Tomka który na szybko pucował rower. Ruszyliśmy na spokojnie tam gdzie obraliśmy cel, góreczka zdobyta, zjazd ostrożnie przejechany, głupawka na szczycie była - ich nie można zostawiać razem ;) Powrót do domu zahaczając o tor motocrosowy, przez Maczki i jak to ostatnio była tą samą drogą przez Jaworzno.
A był tylko Balin bo pogoda przywiała burzowe chmury. Ale to dobrze bo szybko wróciłem do domu i mogłem dla Tomka i Krzyśka sprawdzić pociąg powrotny z wycieczki na którą nie pojechałem <zły> Ostatni raz słucham matki i pogody ICM
Aha, na dzisiejszy start zrobiłem sobie sprawdzian-sprint od domu do końca ul.Promiennej. Przycisłem mocniej dopiero za elektrownią gdzieś na 80% na więcej nie było mnie stać z powodu bólu kolana. Ale progres jest bo czas 11min. 28sek. jest dobry patrząc na to jeszcze, że zatrzymałem się napiłem z bidonu i pojechałem dalej, a na początku sezonu ojjj.. dyszałem na całego i miałem przerwę na kilka minut by ruszyć dopiero.
Ponownie z Krzyśkiem, ze standardowego już chyba miejsca spotkania ruszyliśmy na bazę nurków, tam troszkę się pokręciliśmy, jakieś podjazdy góreczki, obtarcie kolana i dłoni. Objeżdżamy wokoło tą bazę, potem kierujemy się na Sosinę by ją też okrążyć. Wskakujemy na szosę ale tylko przez chwilkę bo jedziemy do Parku Lotników przez kamieniołom. Tam kręcimy kolejne kółka bo nie potrafiłem nas zaprowadzić na jedną górkę, przy trzecim podejściu znajduję i podjeżdżamy ją na raz. Wtedy powstał plan, że jedziemy do mnie po trochę picia i wracamy odprowadzając Krzyśka jakiś kawałek (wyszło aż do Maczek). Powrót do domu miałem trochę bardziej bezpieczny - lampkę z kasku zaczepiłem do sztycy.
Spotkanie z Krzyśkiem w Jaworznie pod zlikwidowanym mostem kolejowym. Jedziemy po Tomka bo poczuł się na siłach by z nami jechać. Sosnowiec - rozkmina gdzie jedziemy.. na ten mega stromy zjazd! No i kręcimy przez ulice miast, dojeżdżamy do terenu, troszkę nim jedziemy i w końcu jest... ale te urwisko miało 45 ze stopi O.o dłuższą chwilę myślałem czy jechać, zjechał Krzysiek na hamulcu, w końcu się przełamałem z myślami że będzie cieżko. Na hamulcach, ale gdy tył zaczął mi trochę na boki latać zrezygnowałem z tylnego i na lekko zaciśniętym przednim zjechałem, wpakowałem się w ten piach na dole ale nic mną nie zarzuciło. Ahh, nie mam jakoś ochoty pisać o cudzym nieszczęściu, Tomek zjechał a problem był na piachu, mnie porządnie wystraszył ale skończyło się tylko bólem pleców a wyglądało to bardzo źle. Jego licznik wskazał 55km/h maksymalnej, całkiem możliwe że to z tego zjazdu. Ruszamy już do domu, kręcimy powoli by oszczędzać poszkodowanego, potem wracam sam przez i się gubię, ale jeden telefon do Krzyśka i już wiem gdzie jechać. Wracam do domu dawno po zmroku.
W porze poobiedniej ruszyliśmy z Krzyśkiem spod przejazdów kolejowych między Maczkami a Szczakową. Wczorajsza droga powrotna była dziś naszym początkiem lecz pierwsze kilometry prowadził Krzysiek - pokazał drogę na stację Szczakowa i trochę zaoszczędziliśmy. Przejechaliśmy przez górę przy Jeziorkach, Byczynę, obok hal magazynowych, za stawem Belnik (ja to nazywam Tarka) na czarny szlak gdzie zjedliśmy trochę również czarnych dojrzałych jeżyn. Znaną mi trasą dojechaliśmy do Libiąża, pokręciliśmy się tam a Krzysiek wywęszył cmentarz, a gdzie cmentarz tam bieżąca woda więc skorzystaliśmy. Kręcimy/węszymy dalej i trafiliśmy na sklep Żabka, dwie paczki podróbek delicji i zapychamy brzuchy. W końcu atakujemy podjazd na górę i docieramy na szczyt, mamy przed sobą nie najgorszą panoramę bliskich okolic. Nasze rodzinne strony widać jak zatarte mgłą, to już front się wdziera i niebo pokrywa chmurami, a w niedługim czasie słońce zakryło się nimi. To nawet dobrze bo dzisiejszy dzień był strasznie upalny i parny, pamiętam sam początek jak jechałem na miejsce spotkania, promienie wręcz gryzły. Dalej poprowadziłem nas trochę przez krzaki i wysokie trawy, zarosło to trochę od ostatniego razu ale trafiliśmy tam gdzie chciałem. Dojechaliśmy do Żarek, ponownie do Libiąża bo już zdecydowaliśmy się na powrót, do Chełmka i na Dąb (chyba dzielnica Jaworzna) na Byczynę, Jeziorki i tak jak wczoraj w kierunku Maczek. Jeszcze pogawędka przy zdemontowanym moście kolejowym, na chwilę pokazało się też słońce a gdy pogoda się już wyraźnie psuła pojechaliśmy do domów.
Krótka wycieczka z Krzyśkiem bo ruszyliśmy po 18. Ja wcześniej grzebałem się z rowerem doprowadzając go do znośnego stanu. Pokręciliśmy przez Jeleń, obok zalewu Tarka, przy nowych halach logistycznych, Byczyna, jedna górka przy Jeziorkach gdzie zaliczyliśmy podjazd i jeden stromy zjazd, Wilkoszyn, Dobra, Szczakowa, Maczki. Tu się pożegnaliśmy a ja pojechałem czarnym szlakiem na Jaworzno, przez Dąbrowę Narodową, Łubowiec (czyli miejsce gdzie przekraczam nową obwodnicę) Wysoki Brzeg, Dom.
Na przejeździe kolejowym przed Wysokim Brzegiem był krótki postój, pociąg przejechał, ja ruszyłem i usłyszałem ciche chrupnięcie. Myślałem że napęd, a tu szprycha strzeliła w tylnym kole bo co obrót koła coś mi waliło po ramie. Namocowałem się by się jej pozbyć, w końcu gdy ją zgiąłem mogłem ją wykręcić z nypla.
Prędkość maksymalna uzyskana na prostej, Krzychu dał ostro w pedał i w mig lecieliśmy 49,3