Wycieczka ekipą z forum (Tomek, Krzysiek, Łukasz) z jednym dość sporym opadem deszczu przed którym uchroniliśmy się pod wiaduktem. Było mokro ale dało się jeździć, warunki dobre do sprawdzenia Zielonego Finishline'a który zdaje egzamin. Wracając już z Dąbrowy na Sosnowiec robi się szarawo, stajemy jeszcze pogadać, zrobiło się już bardzo ciemno więc pożyczam lampki od Tomka i pojawia się Olga, zostając na chwilę pogadać. Kilka minut później rozjeżdżamy się a ja jadę i testuje lampki. Zasadniczy test odbył się dopiero w lesie za Fashion-house, wąska ścieżka i analizuję co potrafi ta lampka. Trzeba było użyć jej 100% mocy, mniejsza wartość była za słaba. Zawężanie kąta świecenia było zbyteczne, światło rozchodziło się za wąsko a kręcąc wielokrotnie kierownicą tylko przez chwilę oświetlałem drogę co chwila zbaczając snopem światła na boki. Tylko szeroki kąt był w stanie zapewnić dostateczne oświetlenie z którym bez problemów mogłem jechać przez zupełnie ciemny las. Na prostym odcinku można było trochę zawęzić kąt i podnieść lampkę by oświetlała więcej przed siebie. Spodobała mi się na tyle, że zapewne kupie ją już w najbliższym czasie.
Pojechałem z Filipem na Libiąż nowo odkrytą trasą obok Stawu Belnik. Pogoda nie rozpieszczała, deszcz w każdej chwili mógł spaść a temperatura była już trochę mała jak na krótkie rękawki ale daliśmy radę. Deszcz lunął przy stacji PKP więc na jednym z peronów pod zadaszeniem przeczekaliśmy. Długo nie chciało przestać padać, a gdy już przestało to też nie chciało schnąć. Podczas tego siedzenia podjechał nowy elektryczny zespół trakcyjny Pesa Acatus 2 czyli EN77-001.
Ostatecznie decydujemy się ruszyć bo nas noc zastanie jeśli będziemy czekać aż wszystko obeschnie. Było by fajnie gdyby na trasie do domu nic by się nie przytrafiło, ale nie mam się czym przejmować bo to Filip złapał kapcia zanim ruszyliśmy z tego peronu :] Ale tak czy siak musiałem się zajmować jego kołem ;/ bo z tymi umiejętnościami jakie zaprezentował i brakiem podstawowego ekwipunku (dętka, łatki.. ect.) to nocleg w Libiążu gwarantowany. Chwilę jechał na mojej dętce i trzeba było co niecały kilometr pompować bo mam taką kiepską zapasówkę (ale u mnie z małym otworem na prestę wszystko gra)- więc interes kiepski. Włożyłem jego niby dziurawą dętkę i dawał radę nawet do 4 km jechać, a może więcej bo z Libiąża zajechał aż na Dąb i dopiero pompował. U mnie dałem mu sprawną dętkę z jakiegoś zapasu, ciężko było znaleźć na auto-zawór ale jednak jakaś się uchowała.
Początkiem trasa pokryła się z tą z dnia poprzedniego, zajechałem na Libiąż natrafiając na małe opady deszczu w trakcie tej drogi. W Libiążu dni Libiąża a ja pojechałem na ciekawe wzniesienie z dość wysoką betonową wieżą, stamtąd można było podziwiać panoramę większości okolic, które były jak na wyciągnięcie ręki. Nie tylko widoki, a sama górka była też warta zatrzymania na niej wzroku, ciut wapiennych skałek, niska zielona trawa i wysokie płono-żółte połacie traw. Kilka drzew stojących samotnie i czasem gęsto skupione blisko siebie krzewy. Pojechałem skrajem stromizny kierując się tam, gdzie w oddali widziałem ciekawą zabudowę otoczoną lasami, leżącą u podnóża kolejnego wzniesienia, a w oddali widziałem tylko czubki kolejnych wzniesień i mocno zachmurzone niebo (jak się teraz z mapy okazało, zabudowa ta to był Wygiełzów). Odjechałem trochę od krawędzi by przejechać tą górkę w Libiążu małym zygzakiem, zapuściłem się trochę w krzewy i wysokie trawy, ale nagrodą były niedługie single-tracki prowadzące w dół więc i prędkości nie były skromne a hamulce się trochę bardziej dotarły. Na dole czekała szosa, jechałem jeszcze przez cichą okolicą i zobaczyłem że wyjeżdżam z Żarek, kierowałem się w stronę Chrzanowa i tak też trafiłem do tego miasta. To już chyba w zwyczaju mam, że zawsze objadę rynek i pojadę przez parking gdzie stoi mała lokomotywa, tylko ostatnio nie trafiam na prostą drogę na Luszowice tylko jakimiś bokami jadę przez osiedla. No właśnie tak też tym razem trafiłem, a nawet jeszcze szerzej jechałem, krótki podjazd pod górkę i tu... Czarny kot się płoszy, biegnie wzdłuż aż w końcu przebiega mi drogę. Nigdy w to nie wierzyłem i nie miałem po takich zajściach żadnych nieszczęść, z wyjątkiem dziś. Kilkanaście sekund później zaliczam lot przez kierownicę. Wlicza się do tego trochę mojej nierozwagi, nie znałem terenu ale też prędkość nie była zabójcza by nie dało się wyhamować. Po prostu teren zrobił psikusa i na łagodnym uskoku o przewyższeniu 1m ułożył wąską szczelinę z kamieni w kształcie V, i dobrze ją ukrył za trawą. Nie chciałem jechać wąskim gardłem bez możliwości manewru więc zachciałem pojechać boczkiem licząc że będzie czysto. Ale późno zobaczyłem że jadę na skraj tej szczeliny, szybki powrót do wąskiego gardła i nie zdążam wyprostować kierownicy - koło zatrzymuje się na lewej ściance koryta i stawia mnie do pionu... Mnie się nic nie stało, sprzęt też nie ucierpiał bo zatrzymało mnie trochę w pionie i spadłem przez kierownicę na bok. OK, ruszyłem dalej szybko trafiając na szosę do Luszowic, przez Górki Luszowskie i tu już terenem na szlaki prowadzące na Sosinę, Kamieniołom w Jaworznie, osiedle Stałe i rozkopaną ścieżką rowerową do domu.
Rozpocząłem od sprintu na sprawdzenie, ale nie doszedł on do skutku gdyż ulica się zakorkowała od wracających pracowników z elektrowni, a szło dobrze ale nie na rekord.
Zajechałem na Jeleń i tam ruszyłem czarnym szlakiem, ciężkie prace pod wiaduktem (pewnie wzmacnianie) wymusiły bym jechał wzdłuż A4, gdzie szlak również tak prowadzi ale po drugiej stronie autostrady więc jechałem kawałek po złej stronie. Niedługi kawałek bo zobaczyłem ciemny i mokry tunelik (patrz zielona strzałeczka) prowadzący w poprzek nasypu i przejechałem pod drogą na właściwą stronę gdzie jest szlak. Dojechałem nad zalew Tarka i tam dalej czarnym szlakiem jechałem prosto, a na miejscu skrzyżowania się z zielonym szlakiem kręcę w prawo na ten zielony dojeżdżając do stawów Groble. Jeszcze Chwilę jadę prosto mijając te stawy a potem odbijam ponownie w prawo i jadę na szago w dół. Praktycznie jadę do końca, zarośnięta ścieżka na dole prowadzi krótkim łuczkiem w lewo i jeszcze chwilę jedzie się przez las. Potem las się kończy i wpadam na wykarczowany odcinek pod linią wysokiego napięcia, pokazują się pierwsze domostwa i poznaję, że to jest Libiąż, jestem zaraz przy stacji kolejowej. Pokręciłem się na uboczach i przy zasianych polach usiadłem by zjeść tą bułkę którą wożę ze sobą.
Dalsza część mało atrakcyjna bo pojechałem praktycznie szosą do domu przez Chełm Śląski. W Imielinie na rynku odbiłem na Teksas i już prosto do domu. Jedynie zaskoczyła mnie rozbiórka dość sporego budynku (murowana szopa) przy leśniczówce.
Zacznę od początku, bo tytuł nawiązuje do samego końca wycieczki.
Ostatecznie skończyłem sprawozdanie i szybko odgrzałem obiad, spieszyłem się by zdążyć punktualnie na 16:30. Wysłałem sms do Tomka by poczekali na mnie chwilę bo już wiedziałem, że się lekko spóźnię. Gdy już ruszyłem naginałem bez jakieś wielkiej rewelki, jak zwykle sobie pędziłem i sprawdziłem czas pod kościołem na Brzęczkach - niecałe 8 minut, więc lepiej niż zwykle ale to zaledwie 15 sekund szybciej. Dojechałem i widzę samego Tomka, pogadaliśmy trochę i przyjechał Piotrek bez butów SPD, przyjechał pedałując piętami :/ bo jego buty zostawił jak był ostatnio w górach. Zaproponowałem, że mam w zapasie jakieś zwykłe padały i można je przekręcić na dzisiejszą wycieczkę, bo szkoda żeby się tak męczył. Dość sprawnie i szybko poszło, ale plany musiały się zmienić, nie Giszowiec a na Wesołą popędziliśmy. Tam zaliczyłem błotny upadek :/ ostatni kawał drewna który tam leżał (teraz tak myślę co za ciul to tam nawrzucał) nie pozwolił mi pojechać dalej, zatrzymał mnie i przeciążyło na pechową prawą, bo wypiąć się jest mi gorzej a do tego zawsze oberwie przerzutka. Błoto na bucie, piszczelu i ręce, w sumie mogłem tylko umyć dłoń i jechać a zachciało mi się obmywać, zamoczyłem tylko buta i nieprzyjemnie mi się dalej jechało a i tak się nie domyłem dobrze. Dalej obrałem dla nas trasę leśną na Tychy, szkoda że w kilku miejscach ktoś wpadł na genialny pomysł zepsucia tej ścieżki i utwardził ją gruzem :/ No dobra, dostaliśmy się do asfaltu i nim już w stronę Lędzin popędziliśmy. Obowiązkowo zaliczając Klimont, tylko szkoda że tak to wszystko zarosło bo prowadziłem chłopaków skrajem posianego pola co pewnie nie było do końca przyjemne. Pod kościołem pogawędka, trochę trwała aż w końcu ruszyliśmy dupy, Piotrek dostał olśnienia że miał być gdzieś za pół godziny - zmiana wersji trasy na krótką do centrum Mysłowic więc: Polna droga za stacją Orlen (Lędziny), Ławki, Wesoła, Morgi, no i już centrum. Przy rondzie postój na zgranie gdzie każdy jedzie i dalej kręcimy. Całą Mikołowską zjeżdżamy, chce dogonić Tomka by się z nim pożegnać bo zaraz odbiję w prawą, mimo że ładnie się rozpędziłem to nie chciałem naginać przepisów i wyprzedać prawą stroną pojazdu. Przyhamowałem i zrównałem się na chwilę z niebieskim Seicento, spojrzałem w boczną szybę przy tylnej kanapie i zobaczyłem dziewczynę, która bardzo pięknie się do mnie uśmiechnęła, nie musiałem się starać bo na taki widok uśmiech się sam u mnie pojawił.