Obaj z Krzyśkiem wcześniej dziś skończyliśmy zajęcia, więc trzeba było to wykorzystać. Jadąc naprzeciw sobie spotkaliśmy się w Jaworznie na światłach. Za cmentarzem osiedla stałego wjechaliśmy w teren i dojechaliśmy do betonowych płyt kierując się nimi w stronę Niwki/Jęzora. Kręcimy pod tunel prowadzący pod torami i się dziwię, czemu jeżdżąc tu kilka razy nigdy go nie zauważyłem. Jedziemy dalej w stronę zachodnią, jesteśmy już przy stacji Jęzor PKP, kręcimy ostro w prawo i za chwilę przedostajemy się przez mały mostek na drugą stronę Białej Przemszy. Przez długi odcinek kierujemy się w górę rzeki tusz przy jej brzegu. Napotkaliśmy powalone przez bobry drzewa, które tarasowały nam singielka. Wykonaliśmy pewną pracę społeczną usuwając większość tych drzew na bok, a jedno wrzuciliśmy do wody ;] Dalej zrobiło się piaszczyście ale bokami gdzieś przy drzewach dało radę jechać, choć nie obyło się bez schodzenia ze sprzętu. Za piaskiem ładna droga przez trawiaste pole, zaczyna lekko kropić a do mostu by się skrzyć jest jeszcze kawałek. Przyspieszyliśmy a trochę później pokazała się tęcza, gdy podjechaliśmy pod most zaczęło już mocno padać więc się udało. Czekaliśmy co najmniej pół godziny, w tym czasie zadzwonił Tomek do Krzyśka w sprawie kupna nogawek i rękawków. Gdy przestało padać ruszyliśmy spodem wzdłuż linii kolejowej, ale gdy się tylko pokazał piach wdrapaliśmy się na nasyp by jechać torami. Na kolejnym moście sprowadzamy rowery na dół i jeszcze kręcimy się w okolicach Balatonu. Na parkingu się żegnamy a ja wracam asfaltem, urozmaicam sobie czarnym szlakiem z Maczek do Jaworzna.
Na 16:00 do Krzyśka pod dom. Mini gościna z ciastem i herbatą [ dziękuję :) ] a po kwadransie ruszamy. Początkowo niezdecydowani jedziemy na Jaworzno, ale zawracamy i Krzysiek prowadzi znanymi mu drogami przez Niwę i gdzieś w teren. Dojeżdżamy do szutrów które już razem eksplorowaliśmy i wzdłuż torów jedziemy do Bukowna. Standardową drogą kierujemy się na Czyżówkę. Przy elektrowni wjeżdżamy na chwilę w teren, który sprawia mi mały problem bo zapomniałem jak to się tu jedzie - ale szybko kojarzę obrazy i już wiem gdzie jechać. Wylatujemy z lasu na asfalt i po chwili z lewej strony za szlabanem zaczyna się ten podjazd. Gdzieś do połowy podjeżdżamy, resztę wypychamy na szczyt gdzie przerwa na pogawędkę.
Zjeżdżamy, początkowo z równym odstępem od Krzycha, ale gdy najgorszy odcinek za nim puścił hamulce i przyspieszył momentalnie. Ja się troszkę wolniej grzebałem gdyż zjechało mi się w mały rów na środku, ale zaraz po nim też puszczam hamulce. Wracamy już do domu, nie ma co wybierać tylko gnać asfaltami. Przed Bukownem zrobiło się już ciemnawo, jedziemy cały czas dając sobie zmiany co kilka minut. Idzie to całkiem sprawnie ale przed Jaworznem gdzie trzeba wdrapać się na most nad torami nie daję już rady i wlokę się. Przepychamy rowery na drugą stronę torów i jedziemy boczną drogą w stronę Maczek, zaczyna też delikatnie kropić. W okolicach lokomotywowni oznajmiam Krzyśkowi, że pojadę sobie krótszą dla mnie drogą. Jedyne czego mogłem się obawiać to SOK-istów gdy przechodziłem z rowerem przez sporą ilość torowisk, ale zaoszczędziłem kawałek drogi bo wyjeżdżam nieopodal przejazdów kolejowych na granicy Jaworzna. Jadę i brakuje mi już kopa, wlokę się z prędkością niewiele większą od 20km/h zaczyna też coraz mocniej wiać i padać. Jestem już blisko domu, muszę się tylko wydostać z lasku na drogę rowerową, przypominam sobie o szlabanie jaki postawili przy wjeździe, lecz równie szybko zapominam o nim. Moje myśli o ciepłym pokoju i kolacji przerywa impuls "coś znienacka pojawiło się przed tobą" odruchowe hamowanie z dębem na mniej niż metr przed szlabanem. Nieszczęśliwie lampkę miałem skierowaną bardziej w dół przez co późno zobaczyłem szlaban. Na szczęście w ogóle ją miałem :] Przed ostatnim przejazdem kolejowym znów mi zamykają szlabany, tak samo jak jechałem do Krzyśka. Teraz prócz utraty czasu, są jeszcze niska temperatura i deszcz jako argumenty by przejść pod szlabanami. Wracam strasznie zmęczony.
Alternatywnie czyli od strony południowej - Myślachowic
Od domu do Jaworzna, przez park Lotników, w kierunku kamieniołomu i Sosiny. W Ciężkowicach wbijam na szlak i jadę do Górek Luszowickich, Sierszę. Przejeżdżam obok Elektrowni, na skrzyżowaniu kręcę w lewo - w stronę Czyżówki a za chwilę w prawo do lasu gdzie jest bardzo ostry podjazd. Lasem dojeżdżam do obrzeża Myślachowic i asfaltem kieruję się na Płoki, zanim do nich wjadę odbijam w lewo i lasem objeżdżam je w około. Na dole gdzie jest mała wiata i ławka mały popas - jabłko i paluszki. Dalej jadę moją wynalezioną trasą na skraj Bukowna. Przekraczam asfalt i dalej terenem jadę na Bór Biskupi do żółtego szlaku. Na tym odcinku zachodzące słońce rozświetliło las, zrobiło się pomarańczowo przed oczami, jakbym miał okulary tej barwy na nosie. Trafiam na Ciężkowice, odpalam lampki i szosą jadę pod niebieski szlak który zaprowadzi mnie na bazę nurków, przed docelowym miejscem zatrzymuję się i ubieram w ciepłe getry i długi rękaw. Na miejscu nic ciekawego, było już sporo po zachodzie i niewiele było widać, ale jest idea by przyjechać tu na zachód, bo słońce będzie się nad taflą wody kryło. Wracam asfaltami do domu, przez park Lotników i ścieżką rowerową do domu.
Górska wyprawa zaplanowana przez Krzyśka, trasa ambitna którą nie udało się zrealizować w całości. Mimo to najlepsze zostało zdobyte z czego bardzo się cieszę.
Pobudka i szybkie wyszykowanie się na wyjazd pozwoliło mi wyjechać z domu o 5:40. Dokładnie o równej jestem już na Mikołowskiej i czekam na ekipę, mija gdzieś 10 minut i ciut się niepokoję - to zawsze ja się spóźniam ale nie oni!? Pędzimy na pociąg i w locie zbieramy Wojtka i Filipa, dojeżdżamy na stację z zapasem. W pociągu nie tylko my jesteśmy z rowerami, z konduktorem załatwiam interesy i dostaję bilet na 7 osób, który po rozwinięciu sięga podłogi
Węgierka Górka; Po znalezieniu szlaku jedziemy asfaltem, przed terenem zrzucamy z siebie ciuszki, ładujemy w siebie banany, czekolady, i inne dopalacze. Jedziemy i ciągle się pniemy w górę, wykorzystuję wyłącznie dwa najlżejsze przełożenia, jedynie na wypłaszczeniach wrzucam środkowy tryb korby. Atak na podjazd i dopóki sił starczyło kręciłem pod górę - w ten sposób dość często bywałem na przodzie. Obawiałem się częstego zeskakiwania z roweru w przypadku utraty równowagi, luźne kamienie sprzyjały uślizgom tylnego koła i utrudniały prowadzenie na stromych odcinkach. Jednak bardzo dobrze mi szło, z czego się cieszę bo sprawdzenie samego siebie daje satysfakcję. Nie obyło się też bez pchania roweru, tam gdzie się zasapałem lub było za stromo i kamieniście było to najlepszym rozwiązaniem.