Ostatnie wakacyjne góry
Niedziela, 2 września 2012
· Komentarze(0)
|
Kategoria Full suspension z Krzychem, Górskie wojaże |
Koniec wakacji trzeba jakoś przeboleć, najlepiej wybrać się na tripa, którego Krzysiek nazwał "Festiwalem zjazdów". W pośpiechu pędzę na pociąg do Sosnowca, jestem kilka minut przed pociągiem i zgodnie z planem ruszamy do Wisły Głębce. Na miejscu jest również Paweł, który przyjechał samochodem.
W planie jest dostać się na Baranią Górę, droga szlakiem idzie sprawnie choć trzeba czasu nim tam dotrzemy. Po drodze robimy większy postój na ciepły posiłek ze schroniska na Przysłopie. Na kamienistym zjeździe Krzysiek rozcina oponę z dętką, ale wszystko udaje się załatać. Przed szczytem robi się stromo, że kawałek trzeba pchać, ale sama końcówka jest względnie płaska i ciekawa. Tylko tu widziałem kłody ułożone w poprzek szlaku, ciekawie się jechało tym bardziej, że w mocno podmokłych miejscach kłody te pływały.
Szczyt jak szczyt, widoków ze względu na pogodę nie było, po płaszczeniu dupy na jakieś ławce ruszyliśmy niebieskim w dół i było fajnie, choć nie do końca bo nie pamiętam już, ale chyba na mokrej końcówce wywinąłem orzełka ale się pozbierałem.
Niżej przed asfaltem spotykamy ekipę Bes.Endu, Kura pokrzywił obręcz i ją usiłował prostować, koledzy mu w tym pomagali dobrym (szyderczo) słowem. Było wesoło i w końcu mu się ta sztuka udała, jedziemy teraz wspólnie w kierunku Skrzycznego, i cieszymy się bo planowo mieliśmy zjechać nisko asfaltem i ponownie na górę targać, a oni prowadzą nas dobrym szutrowym skrótem gdzie na początku asfaltu odbijamy i już nabieramy wysokości. Ich tempo jest bardzo wycieczkowe i sami nas namawiają abyśmy się oderwali i szybciej sami pojechali.
Pech chciał, że sami się potraciliśmy, w końcu za decyzją Krzyśka na szago przeciskamy się przez powalone drzewa i stromo do góry, wpadamy na otwartą łąkę i znajdujemy szlak. Gdy się wypłaściło robimy kolejny postój po morderczej walce z wysokością. Przed Skrzycznym doganiamy Bes.Endu, którzy wyprzedzili nas gdy byliśmy w lesie, dosłownie i w przenośni bo sporo czasu zeszło nam na odnalezienie się na trasie do Skrzycznego.
Fajną atrakcją tego wyjazdu jest ciekawe zjawisko, będąc tak wysoko wszystkie chmury były poniżej nas i podziwiać mogliśmy kłębiaste morze, a gdzieś w oddali wyspy ze szczytów gór.
Czasu do zmroku coraz mniej, posiedzieliśmy nie za długo na szczycie a potem zjechaliśmy czerwonym do Buczkowic. Pospieszyliśmy się na asfalcie do Łodygowic ale byliśmy i tak za późno aby zdążyć na pociąg. Mając perspektywę długiego oczekiwania na kolejny wróciliśmy do mijanej chwile temu Żabki po bronki, oj na peronie zrobiło się wesoło, czas szybciej płynął ale nie aż tak szybko, by nie zdążyć wrócić do sklepu po kolejne :)
Piwka nas rozłożyły, że w pociągu cicho siedzieliśmy i odpoczywaliśmy. Wysiedliśmy w Katowicach i wspólnie dojechaliśmy do Ikei, potem każdy w swoją stronę.
W planie jest dostać się na Baranią Górę, droga szlakiem idzie sprawnie choć trzeba czasu nim tam dotrzemy. Po drodze robimy większy postój na ciepły posiłek ze schroniska na Przysłopie. Na kamienistym zjeździe Krzysiek rozcina oponę z dętką, ale wszystko udaje się załatać. Przed szczytem robi się stromo, że kawałek trzeba pchać, ale sama końcówka jest względnie płaska i ciekawa. Tylko tu widziałem kłody ułożone w poprzek szlaku, ciekawie się jechało tym bardziej, że w mocno podmokłych miejscach kłody te pływały.
Szczyt jak szczyt, widoków ze względu na pogodę nie było, po płaszczeniu dupy na jakieś ławce ruszyliśmy niebieskim w dół i było fajnie, choć nie do końca bo nie pamiętam już, ale chyba na mokrej końcówce wywinąłem orzełka ale się pozbierałem.
Niżej przed asfaltem spotykamy ekipę Bes.Endu, Kura pokrzywił obręcz i ją usiłował prostować, koledzy mu w tym pomagali dobrym (szyderczo) słowem. Było wesoło i w końcu mu się ta sztuka udała, jedziemy teraz wspólnie w kierunku Skrzycznego, i cieszymy się bo planowo mieliśmy zjechać nisko asfaltem i ponownie na górę targać, a oni prowadzą nas dobrym szutrowym skrótem gdzie na początku asfaltu odbijamy i już nabieramy wysokości. Ich tempo jest bardzo wycieczkowe i sami nas namawiają abyśmy się oderwali i szybciej sami pojechali.
Pech chciał, że sami się potraciliśmy, w końcu za decyzją Krzyśka na szago przeciskamy się przez powalone drzewa i stromo do góry, wpadamy na otwartą łąkę i znajdujemy szlak. Gdy się wypłaściło robimy kolejny postój po morderczej walce z wysokością. Przed Skrzycznym doganiamy Bes.Endu, którzy wyprzedzili nas gdy byliśmy w lesie, dosłownie i w przenośni bo sporo czasu zeszło nam na odnalezienie się na trasie do Skrzycznego.
Fajną atrakcją tego wyjazdu jest ciekawe zjawisko, będąc tak wysoko wszystkie chmury były poniżej nas i podziwiać mogliśmy kłębiaste morze, a gdzieś w oddali wyspy ze szczytów gór.
Czasu do zmroku coraz mniej, posiedzieliśmy nie za długo na szczycie a potem zjechaliśmy czerwonym do Buczkowic. Pospieszyliśmy się na asfalcie do Łodygowic ale byliśmy i tak za późno aby zdążyć na pociąg. Mając perspektywę długiego oczekiwania na kolejny wróciliśmy do mijanej chwile temu Żabki po bronki, oj na peronie zrobiło się wesoło, czas szybciej płynął ale nie aż tak szybko, by nie zdążyć wrócić do sklepu po kolejne :)
Piwka nas rozłożyły, że w pociągu cicho siedzieliśmy i odpoczywaliśmy. Wysiedliśmy w Katowicach i wspólnie dojechaliśmy do Ikei, potem każdy w swoją stronę.