Szlak Orlich Gniazd - Epilog
Piątek, 3 sierpnia 2012
· Komentarze(0)
|
Kategoria Full suspension z Krzychem |
Po nocce pod namiotem budzimy się dość wcześnie o 6:30. Jest fajnie rześki poranek, ogarniamy coś na śniadanie i zwijamy się w dalszą podróż. Przy okazji napiszę, że był to mój pierwszy nocleg na dziko.
Okazało się, że centrum mieściny było tusz tusz od naszego noclegu, przejeżdżaliśmy obok stawu i zapamiętałem sobie, by jeśli kiedyś powtarzać ten trip, to nocleg w tym samym miejscu z kąpielą w stawie. Przejechaliśmy obok ruin zamku w Pilicy, nie miałem ochoty obchodzić i fotografować go z każdej strony z powodu bólu kolana stąd niespecjalne zdjęcia obiektu.
Czym dalej tym coraz gorzej z moim kolanem, niestety nie czerpię przyjemności z jazdy, choć wczoraj mi się to udawało mimo dolegliwości. Dojechaliśmy na teren pewnej szkoły gdzie kilkukrotnie robiliśmy postoje na wycieczkach z Andrzejem (Andim), tutaj z pomocą telefonu Krzyśka sprawdzam czy jest jakaś czynna stacja i możliwe odjazdy. Nie wiem czemu nie zdecydowałem się na zaczekanie na pociąg nawet z przesiadkami by dojechać do Szczakowej, po prostu nie miałem pojęcia na jaką trudną drogę do domu się piszę. Krzyśkowi zostawiłem aparat aby popstrykał ładne widoczki, i ruszyliśmy kawałek razem, potem rozłąka którą niemile wspominam.
Wpierw musiałem kierować się na jakąś mieścinkę, której nazwy teraz nie pamiętam, ale pomyliłem drogę i choć szybko się zorientowałem to miałem spory podjazd w gratisie, który dał kolanu dobrze popalić - końcówkę szedłem z rowerem bo ból nie do zniesienia. Gdy byłem bliżej Kluczy to szybko się połapałem po drogowskazach jak mam jechać, ale wielokrotnie podjazdy powodowały, że stawałem i w głowie rozpaczałem jak ja jeszcze tyle kilometrów dojadę do domu i co się stało z moim kolanem. Minąłem Klucze, Bolesław i na pocieszenie zrobiłem sobie przerwę przy fontannie w Bukownie.
Szanowałem się bardzo, tempo było wręcz emeryckie, ale na długiej prostej do Jaworzna choć chciałem rozwinąć skrzydła bo to już tak blisko domu, to i tak kręciłem ~15km/h tylko. Ostatni postój robię na Sosinie, robię szamę i mimo, że nic mnie nie cieszy to staram się odprężyć leżąc na ławce.
W domu już rodzina zawiadomiona o problemach, szybko zostaję zawieziony do lekarza po skierowanie do ortopedy.
Prezentuję pozostałe zdjęcia jakie Krzysiek wykonał na trasie do Krakowa, a udało mu się i wrócił przed nocą pociągiem do siebie.
Okazało się, że centrum mieściny było tusz tusz od naszego noclegu, przejeżdżaliśmy obok stawu i zapamiętałem sobie, by jeśli kiedyś powtarzać ten trip, to nocleg w tym samym miejscu z kąpielą w stawie. Przejechaliśmy obok ruin zamku w Pilicy, nie miałem ochoty obchodzić i fotografować go z każdej strony z powodu bólu kolana stąd niespecjalne zdjęcia obiektu.
Czym dalej tym coraz gorzej z moim kolanem, niestety nie czerpię przyjemności z jazdy, choć wczoraj mi się to udawało mimo dolegliwości. Dojechaliśmy na teren pewnej szkoły gdzie kilkukrotnie robiliśmy postoje na wycieczkach z Andrzejem (Andim), tutaj z pomocą telefonu Krzyśka sprawdzam czy jest jakaś czynna stacja i możliwe odjazdy. Nie wiem czemu nie zdecydowałem się na zaczekanie na pociąg nawet z przesiadkami by dojechać do Szczakowej, po prostu nie miałem pojęcia na jaką trudną drogę do domu się piszę. Krzyśkowi zostawiłem aparat aby popstrykał ładne widoczki, i ruszyliśmy kawałek razem, potem rozłąka którą niemile wspominam.
Wpierw musiałem kierować się na jakąś mieścinkę, której nazwy teraz nie pamiętam, ale pomyliłem drogę i choć szybko się zorientowałem to miałem spory podjazd w gratisie, który dał kolanu dobrze popalić - końcówkę szedłem z rowerem bo ból nie do zniesienia. Gdy byłem bliżej Kluczy to szybko się połapałem po drogowskazach jak mam jechać, ale wielokrotnie podjazdy powodowały, że stawałem i w głowie rozpaczałem jak ja jeszcze tyle kilometrów dojadę do domu i co się stało z moim kolanem. Minąłem Klucze, Bolesław i na pocieszenie zrobiłem sobie przerwę przy fontannie w Bukownie.
Szanowałem się bardzo, tempo było wręcz emeryckie, ale na długiej prostej do Jaworzna choć chciałem rozwinąć skrzydła bo to już tak blisko domu, to i tak kręciłem ~15km/h tylko. Ostatni postój robię na Sosinie, robię szamę i mimo, że nic mnie nie cieszy to staram się odprężyć leżąc na ławce.
W domu już rodzina zawiadomiona o problemach, szybko zostaję zawieziony do lekarza po skierowanie do ortopedy.
Prezentuję pozostałe zdjęcia jakie Krzysiek wykonał na trasie do Krakowa, a udało mu się i wrócił przed nocą pociągiem do siebie.