Rychlebské stezky
Sobota, 7 września 2013
· Komentarze(0)
|
Kategoria Full suspension z Krzychem, Górskie wojaże |
Kolejny dzień urlopu w Wilczej i kolejna enduro miejscówka u Czechów.
Dojazd nie sprawił problemów, miejsce parkingowe znaleźliśmy jakieś 2km
od samego centrum ścieżek, nie wiedzieliśmy że będzie przy nim będzie
gdzie zostawić samochód.
Aby rozpocząć zabawę na zjazdowych ścieżkach trzeba nam dotrzeć na górę, początek to zwyczajny terenowy podjazd gdzie zmieści się nawet samochód, dopiero nieco wyżej zaczyna się przygotowany szlak o nazwie Trial Dr. Wiessnera, który jest trawersem. Na samym początku tego szlaku atrakcja w postaci przeprawy przez strumyk, później kręcąca się ku górze ścieżka prowadząca przez las, miejscami wychodzi na odkryty teren skalny gdzie jedziemy po specjalnie przygotowanych kładkach. Blisko końca tego szlaku w mocnym cieniu znajduje się źródełko wypływające ze skał, można z niego pić bez obaw - wypróbowane.
Wyżej trochę zaskoczeni, bo przyszło nam kręcić po asfalcie, ale nie było go wiele. Na pierwszy ogień coś prostego, zielony szlak. Jest troszkę techniczny, problemem jest utrzymać dobre tempo. W połowie zjazdu szlak się kończy i rozpoczyna kolejny o nazwie Sjezdy, porównałbym go do tego co można spotkać w Beskidach, ciut klasycznej rąbanki, trochę korzonków i sporo szybkich zjazdów dzidą w dół przerobionych na długiego singla.
Jesteśmy na dole, musimy ponownie podjechać na górę trasą Dr. Wiessnera. Jest na tyle urozmaicona, że się nie nudzi nam. Spotykamy chłopaków z polski, z którymi gadaliśmy na samym początku gdy Krzysiek podpytywał o szczegóły co gdzie i jak, postanowiliśmy dołączyć do nich gdyż jadą na słynnego Super Flow.
Podjazd taki sam, tylko trzeba zaatakować jeden stromy podjazd, który właściwie trzeba w znaczącej części wypchać. Jesteśmy chyba na najwyższym punkcie ścieżek w Rychlebach, zanim wspomniany Super Flow czeka nas Wales - techniczny szlak z dużą ilością naukładanych kamieni, generalnie jest czad chociaż ja nie daję rady jechać tak szybko jak reszta. Dojeżdżamy do kładki widokowej z której są spoko widoczki, a zaraz za kładką wyzwanie w postaci technicznego uskoku. Miałem opory ale udało się zjechać ten element.
Przed Super Flow jest zbudowana drewniana brama, która sugeruje już pewną wyjątkowość tego szlaku. Zanim ruszymy odpoczywamy i posilamy się, spoglądamy też w mapę aby ogarnąć inne możliwości przy kolejnej pętli.
Ruszamy, pierwsze obroty korbą troszkę pod górkę, są dwie bandy ale coś jest nie tak, przecież to w ogóle nie jest zjazd tylko jakaś ścieżka na lekkim podjeździe która udaje coś na co czekaliśmy. Okazuje się, że zjazd zaczyna się 200m dalej natomiast drewnianą bramę postawili na skrzyżowaniu aby bez domysłów było wiadomo gdzie jechać.
I zaczęło się, czułem jak prędkość wciska mnie w bandy które pojawiały się co chwila w dołach między lekkimi wzniesieniami, aż się bałem czy na grzbietach nie stracę kontaktu z podłożem bo przejeżdżało się po nich na lekkim łuku i na spadku zaraz się kładłeś do bandy. Radocha była niesamowita ale szybko się skończyła. Zgodnie z mapą trzeba jechać jakimś szutrem, który trochę psuje cały urok bo co to za super ścieżka, która jest poszarpana na fragmenty. Po jakimś kilometrze z małym podjazdem widać odbicie w las. To co tam było przerosło moje oczekiwania, opisany wcześniej fragment był jedynie przedsmakiem przed właściwą częścią. Dużo zakrętów i nawrotów z wysokimi bandami, pomiędzy nimi świetne proste z jakimiś miejscami do wybicia lub przypompowania... tak długi jest ten szlak, że robimy przerwy bo siłowo nie wyrabiamy tyle zakrętów nawijać rowerem. W niższej części jest możliwość odbicia do centrum ścieżek by szybciej ruszyć na podjazd ale jedziemy dalej. Ten fragment ma już zdecydowanie mniejszy spadek ale więcej krótkich zakrętów występujących jeden za drugim, więc jedzie się szybko zagęszczonym w zakręty slalomem by nie wypaść z wąskiej ścieżki i przywalić w drzewo.
Koledzy jeździli już od rana i mają już więcej kilometrów za sobą dlatego decydują się zrobić mniejsza pętlę, natomiast my mamy apetyt na powtórkę Walesa i Super Flow więc się odłączamy. Oszacowaliśmy czas jaki zejdzie nam ta pętla i wyszło, że aby zrobić chociaż jeszcze małą po tej, to nam go nie wystarczy. Dlatego będzie to ostatnia pętla, podjazd zrobimy na luzaku a nadmiar czasu wykorzystamy na robienie zdjęć. Jedziemy dokładnie tak samo jak z chłopakami, na kładce widokowej na Walesie zostajemy na dłużej i odpoczywamy, jest fajnie chociaż przydałoby się słońce, które przy poprzednim razie tu jeszcze świeciło a teraz jest już za drzewami.
Zdecydowanie mogę powiedzieć, że single pod Smrekiem mają się słabo w porównaniu do Rychlebskich ścieżek pod względem emocji i flow, tam raptem jeden szlak był w stanie dorównać temu co średnio znajdziemy tutaj. Smrek jest fajny bo jest i płynny i trochę interwałowy, przede wszystkim niewymagający technicznie, ale takiego łubudubu jak w Rychlebach tam nie znajdziecie. Dobrze, że te miejsca odwiedziliśmy w takiej kolejności a nie odwrotnej, bo inaczej na Smreku byśmy się nudzili.
Aby rozpocząć zabawę na zjazdowych ścieżkach trzeba nam dotrzeć na górę, początek to zwyczajny terenowy podjazd gdzie zmieści się nawet samochód, dopiero nieco wyżej zaczyna się przygotowany szlak o nazwie Trial Dr. Wiessnera, który jest trawersem. Na samym początku tego szlaku atrakcja w postaci przeprawy przez strumyk, później kręcąca się ku górze ścieżka prowadząca przez las, miejscami wychodzi na odkryty teren skalny gdzie jedziemy po specjalnie przygotowanych kładkach. Blisko końca tego szlaku w mocnym cieniu znajduje się źródełko wypływające ze skał, można z niego pić bez obaw - wypróbowane.
Wyżej trochę zaskoczeni, bo przyszło nam kręcić po asfalcie, ale nie było go wiele. Na pierwszy ogień coś prostego, zielony szlak. Jest troszkę techniczny, problemem jest utrzymać dobre tempo. W połowie zjazdu szlak się kończy i rozpoczyna kolejny o nazwie Sjezdy, porównałbym go do tego co można spotkać w Beskidach, ciut klasycznej rąbanki, trochę korzonków i sporo szybkich zjazdów dzidą w dół przerobionych na długiego singla.
Jesteśmy na dole, musimy ponownie podjechać na górę trasą Dr. Wiessnera. Jest na tyle urozmaicona, że się nie nudzi nam. Spotykamy chłopaków z polski, z którymi gadaliśmy na samym początku gdy Krzysiek podpytywał o szczegóły co gdzie i jak, postanowiliśmy dołączyć do nich gdyż jadą na słynnego Super Flow.
Podjazd taki sam, tylko trzeba zaatakować jeden stromy podjazd, który właściwie trzeba w znaczącej części wypchać. Jesteśmy chyba na najwyższym punkcie ścieżek w Rychlebach, zanim wspomniany Super Flow czeka nas Wales - techniczny szlak z dużą ilością naukładanych kamieni, generalnie jest czad chociaż ja nie daję rady jechać tak szybko jak reszta. Dojeżdżamy do kładki widokowej z której są spoko widoczki, a zaraz za kładką wyzwanie w postaci technicznego uskoku. Miałem opory ale udało się zjechać ten element.
Przed Super Flow jest zbudowana drewniana brama, która sugeruje już pewną wyjątkowość tego szlaku. Zanim ruszymy odpoczywamy i posilamy się, spoglądamy też w mapę aby ogarnąć inne możliwości przy kolejnej pętli.
Ruszamy, pierwsze obroty korbą troszkę pod górkę, są dwie bandy ale coś jest nie tak, przecież to w ogóle nie jest zjazd tylko jakaś ścieżka na lekkim podjeździe która udaje coś na co czekaliśmy. Okazuje się, że zjazd zaczyna się 200m dalej natomiast drewnianą bramę postawili na skrzyżowaniu aby bez domysłów było wiadomo gdzie jechać.
I zaczęło się, czułem jak prędkość wciska mnie w bandy które pojawiały się co chwila w dołach między lekkimi wzniesieniami, aż się bałem czy na grzbietach nie stracę kontaktu z podłożem bo przejeżdżało się po nich na lekkim łuku i na spadku zaraz się kładłeś do bandy. Radocha była niesamowita ale szybko się skończyła. Zgodnie z mapą trzeba jechać jakimś szutrem, który trochę psuje cały urok bo co to za super ścieżka, która jest poszarpana na fragmenty. Po jakimś kilometrze z małym podjazdem widać odbicie w las. To co tam było przerosło moje oczekiwania, opisany wcześniej fragment był jedynie przedsmakiem przed właściwą częścią. Dużo zakrętów i nawrotów z wysokimi bandami, pomiędzy nimi świetne proste z jakimiś miejscami do wybicia lub przypompowania... tak długi jest ten szlak, że robimy przerwy bo siłowo nie wyrabiamy tyle zakrętów nawijać rowerem. W niższej części jest możliwość odbicia do centrum ścieżek by szybciej ruszyć na podjazd ale jedziemy dalej. Ten fragment ma już zdecydowanie mniejszy spadek ale więcej krótkich zakrętów występujących jeden za drugim, więc jedzie się szybko zagęszczonym w zakręty slalomem by nie wypaść z wąskiej ścieżki i przywalić w drzewo.
Koledzy jeździli już od rana i mają już więcej kilometrów za sobą dlatego decydują się zrobić mniejsza pętlę, natomiast my mamy apetyt na powtórkę Walesa i Super Flow więc się odłączamy. Oszacowaliśmy czas jaki zejdzie nam ta pętla i wyszło, że aby zrobić chociaż jeszcze małą po tej, to nam go nie wystarczy. Dlatego będzie to ostatnia pętla, podjazd zrobimy na luzaku a nadmiar czasu wykorzystamy na robienie zdjęć. Jedziemy dokładnie tak samo jak z chłopakami, na kładce widokowej na Walesie zostajemy na dłużej i odpoczywamy, jest fajnie chociaż przydałoby się słońce, które przy poprzednim razie tu jeszcze świeciło a teraz jest już za drzewami.
Zdecydowanie mogę powiedzieć, że single pod Smrekiem mają się słabo w porównaniu do Rychlebskich ścieżek pod względem emocji i flow, tam raptem jeden szlak był w stanie dorównać temu co średnio znajdziemy tutaj. Smrek jest fajny bo jest i płynny i trochę interwałowy, przede wszystkim niewymagający technicznie, ale takiego łubudubu jak w Rychlebach tam nie znajdziecie. Dobrze, że te miejsca odwiedziliśmy w takiej kolejności a nie odwrotnej, bo inaczej na Smreku byśmy się nudzili.